Jak Indiana Jones, czyli szukając Zaginionego Miasta

P1170649Jest parę takich kultowych trekkingów, o których marzą wszyscy miłośnicy wędrówek. Mnie zawsze szczególnie ciekawił jeden z nich – trekking do Ciudad Perdida, tajemniczego kolumbijskiego Zaginionego Miasta.

Przez miejscowych znane jako Teyuna,  założone zostało ok. 800 roku n.e., czyli ponad 600 lat wcześniej niż słynne Machu Picchu. Zamieszkane przez kilka tysięcy osób z cywilizacji Tayrona było głównym centrum politycznym regionu. Odkryte dla świata zostało dopiero w latach 70. ubiegłego wieku.

P1170773W odróżnieniu od peruwiańskiego miasta Inków wciąż nie jest oblegane przez międzynarodowe tłumy. Jednym z powodów jest trudność dotarcia. Nie ma wygodnego pociągu, który dowiezie leniwych turystów. Żeby dostać się do Ciudad Perdida musimy przez dwa dni iść przez porośnięte dżunglą góry.

Drugim z powodów jest cena. Taki trekking to koszt około 1000 złotych. Chciałoby się powiedzieć: „No przecież sam sobie mogę ruszyć, nic za to nie płacąc!”. A tymczasem, o dziwo, tak tu się nie da… I nawet Wojciech Cejrowski, mimo różnego kombinowania, musiał na trekking ten udać się ze zorganizowaną grupą, co opisał w swojej książce „Podróżnik WC”. Obszar, przez który się przechodzi jest zamieszkany przez Indian z plemienia Kogi, który nie wpuszczą tu żadnych indywidualnych turystów. Można iść tylko w zorganizowanej grupie z jedną z miejscowych agencji, której oferta została zatwierdzona przez rząd. Wszystkie firmy muszą stosować tę samą, ustaloną odgórnie cenę. I choćbyśmy nie wiem, jak negocjowali i kłócili się – niższej ceny nie dostaniemy.

O co w tym całym trekkingu chodzi?

P1170547
Przez rzeki…

Ciudad Perdida położone jest w górach Sierra Nevada de Santa Marta, uważanych za najwyższy przybrzeżny masyw górski świata. By dotrzeć do Ciudad Perdida, jak i z niego wrócić, codziennie musimy przejść ponad 10 km. Może i nie jest to jakoś dużo, ale w prawie 40-stopniowym upale i przy okropnej wilgotności powietrza łatwo nie jest. A właściwie to bywa nawet baaardzo ciężko. Wchodzenie z plecakiem pod górę (a podejścia bywają naprawdę długie, i jest ich sporo) w takiej duchocie sprawia, że co chwila ma się wszystkiego zwyczajnie dość. Źle jest zarówno, gdy świeci słońce, jak i gdy pada deszcz. Oczywiście deszcz wcale nie oznacza, że będzie chłodniej, a tylko sprawi, że wędrówka po śliskich kamieniach będzie jeszcze bardziej uporczywa. Co więcej, w tak wilgotnym klimacie raczej nie mamy co liczyć na to, że przemoczone rzeczy zdołają nam wyschnąć. Niejednokrotnie trzeba też przechodzić przez jakieś rzeki i rzeczki, trochę wspinać się po mało wygodnych skałkach. Mimo że szlak teoretycznie trudny technicznie nie jest (zwykle idziemy wydeptaną ścieżką), to upał daje się ostro we znaki, zmieniając trochę naszą percepcję.

P1170756
…i mijając wioski indiańskie.

Po drodze czeka nas jednak szereg atrakcji. Po pierwsze, możliwość tak bliskiego kontaktu z naturą sprawia, że żałować wydanych pieniędzy nie będziemy. Mimo że niby zwyczajnie idziemy przez las, to wrażenia ze spaceru przez dżunglę są jedyne w swoim rodzaju. Co więcej, część szlaku prowadzi przez odsłonięte wzgórza, dając genialne widoki na otaczającą nas dżunglę i wysokie szczyty Sierra Nevada. A do tego, tutejsze rzeki dają niezapomnianą możliwość relaksu po trudach wędrówki.

P1170749Po drodze mijamy też wioski Indian Kogi, gdzie miejscowi żyją wciąż dość tradycyjnie. Wszyscy noszą tu długie białe szaty, mają swoje zwyczaje i celebracje, nadal najbardziej na świecie wierząc temu, co powie szaman. W porównaniu z dawnymi czasami zmieniło się tylko to, że lokalne dzieci proszą przechodzących turystów o słodycze… Poza dzieciakami raczej nie mamy jednak za dużej szansy na pogadanie z przedstawicielami Kogi, bo jest to dość zamknięta społeczność.

Kulminacja atrakcji

Mimo że wędrówka po dżungli sama w sobie jest już fascynująca, to główną atrakcją pozostaje oczywiście Zaginione Miasto. Widok, który wyłania się po ostatnim podejściu (czyli po pokonaniu ponad 1200 wyjątkowo niewygodnych schodków) powala. Miasto położone jest na kilka tarasach i otoczone przez gęstą dżunglę, w mniejszym lub w większym stopniu spowitą chmurami, nadając temu miejscu atmosferę tajemniczości. Co prawda, dużo tu się nie zachowało – trochę pozostałości chatek, trochę kamieni, ale widok z góry utwierdza, że warto było tu dwa dni w piekielnym upale iść. Zwłaszcza, że przy tak niedużej liczbie odwiedzajacych, mamy szansę być tu pierwsi i mieć to niezwykłe miejsce tylko dla siebie (nie licząc oczywiście kilku innych osób z naszej grupy ;)).

Informacje praktyczne

  • Trasa w obie strony to ponad 40 km. W pierwszą stronę droga zajmuje dwa dni, trzeciego dnia zwiedzamy Ciudad Perdida, a następnie odwrót.
  • Ja swój trekking wykupiłam w agencji Expotur, jednym z pięciu biur mających pozwolenie na organizowanie trekkingu. Wszystkie agencje mają siedziby w miejscowości Santa Marta, a niektóre także w pobliskim imprezowym miasteczku Taganga.
  • P1170768
    Tu śpimy

    Cena w każdej agencji jest taka sama i wynosi około 250 dolarów (może się zmieniać zależnie od kursu dolara). Zawiera ona opiekę przewodnika, posiłki i noclegi (na hamakach albo w chatkach w niby-obozowiskach). Zwykle są też dostępne prowizoryczne prysznice, ale czasem do dyspozycji może być tylko rzeka ;).

  • Ta sama cena obowiązuje bez względu na liczbę dni trwania trekkingu. Najpopularniejsza opcja to 4 dni (w tym 3 noce), ale można udać się też w 5 czy 6-dniową wędrówkę. Trasa za każdym razem jest taka sama, przy trwających więcej dni wyprawach robi się mniej kilometrów dziennie i ma się więcej czasu na odpoczynek. Opcja czterodniowa, mimo że bardziej męcząca, wcale nie jest jednak mocno przesadzona i nawet przy średniej kondycji powinniśmy dać radę ;).
  • P1170586
    Zabójcze schody 😉

    Wszystkie agencję mają mniej więcej podobne opinie. Poziom zadowolenia zwykle zależy od konkretnego przewodnika – w każdej z agencji mamy więc szansę trafić bardzo dobrze. Albo dość słabo. U mnie było pod tym względem średnio. Nasz przewodnik był mało zaangażowany i zdecydowanie za mało opowiadał nam o tym, co widzimy. Kolejny problem był taki, że nie mówił po angielsku, a w mojej grupie były nas tylko dwie osoby mówiące po hiszpańsku, w związku z czym spadł na nas dość uciążliwy obowiązek tłumaczenia tego, co mówił.

  • Grupy są bardzo międzynarodowe. Standardowo jest ok. 10 osób w każdej z nich. Najczęściej każdy idzie we własnym tempie, a następnie wszyscy spotykają się w przewidzianym na ten dzień miejscu noclegowym.
  • Przez cały czas musimy nosić wszystkie swoje rzeczy, ale jako że jest bardzo gorąco, nie trzeba brać ich zbyt dużo (jeden nieduży plecak powinien wystarczyć). Dobrze pamiętać o latarce, papierze toaletowym, środku na komary i oczywiście obowiązkowo wygodnych butach trekkingowych. Powinniśmy wziąć dużą butelkę wody tylko na pierwszy dzień wędrówki, w kolejnych dniach będziemy mogli na postojach uzupełniać wodę pitną.

A jakie atrakcje czekają na nas w okolicy?

Po trudach trekkingu polecam zregenerować siły na karaibskim wybrzeżu albo… w uroczym miasteczku Minca, zwiedzając plantacje kawy czy kąpiąc się w wodospadach – więcej na ten temat przeczytacie na blogu Tropimy Przygody.

1 komentarz do “Jak Indiana Jones, czyli szukając Zaginionego Miasta

Dodaj komentarz