Zapiski z Transylwanii

Sighisoara, Rumunia 2Już od jakiegoś czasu myślałam o Rumunii. Najbardziej oczywiście ciekawiła mnie tajemnicza kraina Draculi – Transylwania. Gdy tylko trafiłam na sensowne loty na majówkę, wątpliwości za dużo nie było – lecę! Co w Transylwanii i ogólnie w Rumunii mnie zdziwiło, a co nie było specjalnym zaskoczeniem? Kilka refleksji i subiektywnych spostrzeżeń z transylwańskiej podróży poniżej.

Transylwania jest turystyczna

Braszów, Rumunia 2
Główny plac w Braszowie – jedno z popularniejszych wśród turystów miejsc

Transylwania zrobiła się już dość popularna – dużo bardziej niż się spodziewałam. W większości z odwiedzanych miejsc trafiałam na rzesze zagranicznych turystów. Fakt – nie jeździłam po zabitych dechami wsiach (tam pewnie turystów by nie uświadczyła), a na dodatek było to w okresie majówkowym, ale i tak liczba przyjezdnych mnie zaskoczyła. A już szczególnie zaskoczyła mnie liczba polskich turystów. Język polski słyszałam prawie wszędzie. Co druga duża grupa zwiedzająca z pilotem okazywała się być grupą polską. Co druga gromadka niezależnych turystów okazywała się być gromadką z Polski. I coś chyba faktycznie jest na rzeczy, bo zupełnie niezależnie ode mnie w tym czasie, co ja po Rumunii jeździło jeszcze kilku moich znajomych.

Transylwania pozwala pozbyć się stereotypów

Gdy powiedziałam rodzicom, że planuję wyjazd do Rumunii, usłyszałam oczywiście, że tam niebezpiecznie, kradną na potęgę i muszę koniecznie uważać na tłumy Cyganów. Bo przecież gdy oni tam byli te 30 lat temu (w końcu kiedyś to był jeden z popularniejszych celów turystycznych Polaków), to jakiś mały, cygański chłopiec chciał ukraść mojej mamie torebkę! Tę opinię podziela wiele innych osób z pokolenia moich rodziców, i nie tylko. Stereotyp ten najchętniej bym całkowicie obaliła, bo w Rumunii czułam się naprawdę pewnie i bezpiecznie. Dużo się tam najwyraźniej od komunistycznych czasów zmieniło.

Rumunia jest swojska, ale nie jest zacofana

Sybin, Rumunia 2
Zadbana starówka Sybinu

Kolejny punkt, w który ciężko co niektórym uwierzyć – Rumunia to nie jest zacofany kraj, z samymi rozwalającymi się budynkami i gdzie bieda jest widoczna na każdym kroku. I znów nic z tych rzeczy. Rumunia przypomina mi pod wieloma względami Polskę. Centra miast i miasteczek są naprawdę zadbane, budynki odrestaurowane. Nie da się nie zauważyć, że Rumunia umie korzystać z pomocy Unii Europejskiej – tablic informujących, co konkretnie zostało tu zrobione dzięki środkom unijnym widziałam sporo. Fakt: jak wyjedziemy poza centrum, możemy trafić do blokowisk i do klimatów iście PRL-owskich – tak więc znów możemy poczuć się dość swojsko, jak w Polsce 😉.

W Transylwanii dogadamy się bez większych problemów

Przyzwyczajona do podróżowania do miejsc, gdzie umiem się dogadać, pod kątem języka Transylwania mnie trochę przerażała. Okazało się jednak, że aż tak źle nie jest. Po pierwsze, ze znajomością innych języków romańskich i po przeczytaniu rozmówek rumuńskich, byłam w stanie część rzeczy zrozumieć (a już w szczególności, jeśli było to napisane ;)) i jakoś półsłówkami się porozumieć w podstawowych kwestiach. Po drugie, prawie wszyscy spotkani przeze mnie młodzi ludzie mówili naprawdę nieźle po angielsku – zarówno kelnerzy czy sprzedawcy, jak i kierowcy autobusów. A na dworcach, jak tylko próbowałam się czegoś dowiedzieć w swojej mieszance hiszpańsko-portugalsko-rumuńskiej, zjawiał się obok jakiś młody człowiek, który postanowił odgrywać rolę tłumacza :).

Po Transylwanii się też dość prosto podróżuje

Wszystko to sprawia, że całkiem łatwo się tu podróżuje. Nie dość, że nie miałam zbyt dużo problemów z dogadaniem się, to jeszcze nie było zbyt trudnym dostanie się do kolejnych miejsc. Połączeń autobusowych czy kolejowych jest sporo. Poza też tymi ujętymi w rozkładach autobusami (http://www.autogari.ro/), mamy jeszcze sporo nieoficjalnych międzymiastowych busów i busików, o których istnieniu dowiemy się dopiero na stacji.

W Rumunii całkiem nieźle funkcjonuje też autostop. Ja co prawda zraziłam się trochę na samym początku, gdy podwożący mnie znacznie starszy od moich rodziców Rumun dość nachalnie próbował się ze mną umówić na kawę… albo wódkę i stwierdziłam, że sama jednak w Rumunii stopa łapać nie będę. Natomiast moje rodzeństwo, które przejechało sporą część Rumunii w ten sposób donosi, że idzie to tam naprawdę dobrze, bo nigdy zbyt długo nie musieli czekać, natomiast zdarzyło się, że ktoś za podwiezienie chciał pieniądze. Warto więc na początku powiedzieć, że kasy nie mamy (i że na kawę się nie umówimy ;)).

Transylwania to nie tylko zamek Draculi

Gdy mówiłam komuś, że jadę do Transylwanii, słyszałam tylko: „O super! Zobaczysz zamek Draculi!”. A tymczasem w Siedmiogrodzie (druga nazwa tego regionu) znacznie więcej jest do zobaczenia poza tym, niezbyt dużo mającego wspólnego z Draculą zamkiem. I innych, często ładniejszych zamków jest tu sporo, i mnóstwo ciekawych miast i miasteczek z uroczymi starówkami i wieloma zabytkami. A do tego góry i piękna przyroda. A co więcej… to już w kolejnym poście ;).


Wybieracie się do Transylwanii? Przeczytajcie też, jakich atrakcji w tym regionie nie możecie przegapić.

1 komentarz do “Zapiski z Transylwanii

  1. Ten zamek Drakuli to straszne przekleństwo Rumunii, ale w żadnym miejscu w Transylwanii nie widziałem tylu turystów co tam. Kolejka gigantyczna, tylko ludzie opuszczający teren zabytku nieco rozczarowani. A parę kilometrów wcześniej jest przecież świetna twierdza w Rasnovie, która wydaje się być szczególnie warta odwiedzenia w sezonie.

    Fajny wpis, mamy podobne spostrzeżenia 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz