W brazylijskim raju

Salvador, Largo do PelourinhoBahia – ojczyzna capoeiry, samby, ogromnego karnawału i pięknych, egzotycznych plaż. O tym regionie Brazylii słyszy się różne rzeczy. Z jednej strony, że bardzo niebezpiecznie, że trzeba mieć oczy dookoła głowy. Z drugiej strony, że niesamowity klimat, ciekawe tradycje, pyszne jedzenie.

Stolicą regionu i jednym z najbardziej interesujących miejsc jest Salvador. Pelourinho, czyli historyczne centrum miasta, ze swoimi brukowanymi uliczkami, kolonialnymi domkami i bogato zdobionymi kościołami (m.in. Kościół Św. Franciszka z prawdziwie złotym wnętrzem) robi niesamowite wrażenie. Na uroczych placykach baianas, czyli czarnoskóre kobiety w tradycyjnych, białych, obszernych kiecach, sprzedają lokalne jedzenie (m.in. acaraje, czyli niezwykle popularną tu „paćkę” z fasoli).

Baiana sprzedajaca acarajeA główny plac, Largo do Pelourinho zachwycił nawet samego Michaela Jacksona, który to tu nagrywał teledysk do swojego hitu „They don’t care about us”. Warto odwiedzić też Muzeum Afrobrazylijskie, gdzie możemy dowiedzieć się sporo na temat historii tego stanu, a także nadal praktykowanego tu kultu Candomble. Salvador da Bahia jest w ponad 90% zamieszkany przez potomków niewolników, co dość silnie wpływa na charakter całego stanu, jego autentyczność oraz tutejsze zwyczaje. Jednocześnie przez to raczej ciężko będzie nam wtopić się tu w tłum ;). (Mimo jednak średnich opinii co do bezpieczeństwa w tym regionie, nie czułam się tu wcale gorzej niż w innych miejscach Brazylii.)

Kultowy stał się tutejszy karnawał. To o nim mówi się, że jest tym najbardziej autentycznym, i najbardziej spektakularnym w Brazylii. Sporo jest takich, którzy twierdzą, że i większy, i lepszy niż ten w Rio. Jego główna część odbywa się w dwóch centralnych obszarach miasta – plażowej dzielnicy Barra i na tzw. Avenida. To tam przechodzą imprezy, czyli blocos. Salwadorskie blocos są zupełnie inne niż ich odpowiedniczki w Rio. Wszystko jest zrobione z wielkim rozmachem. Wśród tłumu jest zawsze samochód-platforma z „gwiazdą”, bądź to brazylijską, bądź to międzynarodową (był tu i m.in. David Guetta). Niestety, żeby być w centrum wydarzeń i na owe bloco w ogóle się dostać trzeba słono zapłacić. Ceny za najciekawsze blocos to kilkaset reali, co trochę psuje ogólne karnawałowe wrażenie.

Bahia, rezerwat zólwi (2)Salvador to oczywiście też plaże. Nawet i w samym mieście są całkiem sensowne, m.in. w turystycznej i barowej dzielnicy Barra. Najlepsze jednak jest poza miastem. I na północ, i na południe od Salvadoru ciągną się białe, piaszczyste plaże, do których dojechać możemy słynną Estrada do Coco (droga wzdłuż północnego wybrzeża Bahii, otoczona przez miliony palm kokosowych). A co kolejna, to ładniejsza. Często najpiękniejszymi okazują się te plaże, o których nie przeczytamy w żadnym przewodniku. Mnie totalnie urzekła mała wysepka Madre de Deus, położona jedynie godzinę drogi od Salvadoru. Urocze miasteczko, pusta plaża z białym piaskiem, ciepłe wody Zatoki Wszystkich Świętych i widok na nie tak znów odległy Salvador.

Widok na Morro de Sao PauloJest jednak i takie miejsce, które mimo że jest w przewodnikach, ma i tak zadatki na bycie rajem. Wyspa Morro de São Paulo, na południe od Salvadoru, mimo swojej nazwy niewiele ma wspólnego z São Paulo. Wąskie uliczki (bez samochodów, bo samochody w raju są zakazane), kolorowe domki, knajpki z najlepszymi owocami morza, owocowe caipirinhe sprzedawane przy plaży, no i właśnie… Te plaże… niektóre bardziej popularne, inne prawie całkiem puste, z białym piaskiem, z tzw. naturalnymi basenami, z krystaliczną wodą i kolorowymi rybkami pływającymi tuż przy wybrzeżu.

Okazało się jednak, że prawdziwy raj kryje się kawałek dalej. Pobliska wysepka – Boipeba to jedne z najładniejszych plaż, jakie widziałam w życiu – długie, szerokie i otoczone tropikalnym lasem. Na dodatek na wyspie, poza paroma knajpami i pensjonatami, praktycznie nic nie ma, więc łatwo znajdziemy miejsce tylko dla siebie.

Chapada DiamantinaA gdy znudzą się plażowe raje, możemy udać się w głąb Bahii, do niezwykłego Parku Narodowego Chapada Diamantina. Bazą wypadową do zwiedzania okolic jest Lençois – śliczne, kolorowe (a jakże! w Bahii chyba nie ma miasteczek, gdzie domki nie byłyby pomalowane na miliony kolorów) miasteczko. A w owej okolicy czekają na nas prawdziwe góry stołowe, wodospady, jaskinie, groty (w tym takie, w których możemy pływać), naturalne zjeżdżalnie wodne i o wiele więcej…

Bahia ze swoimi miastami, plażami i przyrodą pozostaje jednym z moim ulubionych regionów Brazylii. I na karnawał, i poza nim – bardzo polecam ;).

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s