Chiapas jest z pewnością jednym z najciekawszych i najładniejszych stanów w Meksyku. Tradycyjne miasteczka, prekolumbijskie ruiny, wodospady, kaniony – to tylko część z tutejszych atrakcji. Chiapas cieszy się coraz większą popularnością turystów, ale na szczęście wciąż daleko mu do turystycznych tłumów Jukatanu. Co warto tu zwiedzać? Moja prywatna lista poniżej.
San Cristobal de las Casas
Jest takie miasteczko w Meksyku, do którego wszyscy przyjeżdżają na dwa dni, po czym zostają o wieeeele dłużej (a niektórzy nie wyjeżdżają z niego już nigdy ;)). Uważane za najbardziej magiczną z meksykańskich magicznych wiosek (pueblos magicos). Nie potrafię do końca wyjaśnić, o co chodzi z fenomenem Sancris (jak nazywane jest w skrócie San Cristobal de las Casas)… Ładne to miasteczko, ale na pierwszy rzut oka nie robi aż tak spektakularnego wrażenia… Na drugi w sumie też nie… Ale po dwóch dniach nie potrafimy stąd wyjechać. Sama potrzebowałam dużej dozy samozaparcia, żeby w końcu, po dziesięciu dniach opuścić to miejsce. Nie da się ukryć, że ta specyficzna tutejsza mieszanka hipisów, backpackersów i oczywiście miejscowej ludności jest niezwykle fascynująca – wydaje się do siebie nie pasować, a tymczasem tworzy wprost perfekcyjną całość.
W Sancris prędko się nie będziemy nudzić. Ranki możemy spędzać na localsowym, kolorowym i chaotycznym targu, obserwując życie mieszkańców czy kupując pyszne i bardzo tanie owoce i warzywa czy próbując innych specjałów (polecam tutejsze mrówki! :D). Kolejne godziny włócząc się po kolorowych uliczkach miasta, szukając rękodzieła na Mercaco Santo Domingo, pijąc pyszną kawę w jednej z wielu kawiarni (szczególnie polecam moją ulubioną El Tostador), wczuwając się w atmosferę miasta na głównym placu – Zócalo czy odwiedzając jedno z wielu muzeów i zabytkowych kościołów. Pod wieczór warto udać się też na jedno z dwóch wzgórz z pięknymi widokami na miasto – przy Iglesia de San Cristóbal czy Iglesia de Guadalupe.
Każdy moment jest też dobry, by przejść się kolorowym deptakiem Real de Guadalupe. To tu koncentruje się życie miasta – chodzą kobiety w tradycyjnych strojach próbując sprzedać ręcznie tkane szale, swoje wyroby wystawiają mieszkający w Sancris hipisi, obok przechodzą typowi backpackersi. Znajdziemy tu kilka ciekawych sklepów, hipsterskie knajpki i klimatyczne kawiarnie. Jest nieco turystyczne, ale przyjemnie i swojsko. Po kilku dniach ma się wrażenie, że zna się tu wszystkich.
Szczególnie ciekawie w Sancris robi się wieczorem, gdy rozkwita życie w barach. W wielu miejscach znajdziemy naprawdę dobrą muzykę na żywo w świetnej atmosferze. Jest cumbia, salsa, reggae i bardziej alternatywne dźwięki. Dla każdego coś dobrego.
W Sancris możemy spędzić wiele dni nie robiąc nic, a tak naprawdę robiąc wszystko. To chyba ta mnogość nieoczywistych atrakcji w połączeniu z tutejszym mixem kulturowym sprawia, że tak ciężko stąd wyjechać. Ale by zrozumieć fenomen tego miasta trzeba to przeżyć – spędzić tu kilka dni, wczuwając się w jego atmosferę.
Chamula, czyli najdziwniejszy kościół świata
Sancris jest też świetną bazą wypadową do zwiedzania okolic. Zainteresowani kulturą nie mogą pominąć miasteczka Chamula. Miejscowi chodzą w tradycyjnych strojach (królują charakterystyczne tu spódnice i kombinezony z futra barana), sprzedają rękodzieło i tutejszy bimber – pox (tańszy niż woda!). Główny plac to istny targ ze wszystkim – znajdziemy tu i chińszczyznę, i pyszne owoce. Tu też znajduje się TEN słynny kościół – główny powód, dla którego tyle osób ciągnie do Chamuli. W katolickim kościele odbywają się aktualnie obrzędy, które na katolickie nie wyglądają. Nie ma ławek, na podłodze igliwie, mnóstwo świeczek, miejscowi składają w ofierze kurczaki, wspomniany pox i… coca colę!
Autonomie zapatystów
W okolicy jest jeszcze wiele ciekawych tradycyjnych wiosek, ale warto zahaczyć również o społeczności zapatystów. Walczący o ochronę interesów rdzennej ludności Meksyku zapatyści zamieszkują autonomie, zwane „caracolami” („ślimakami”). Ja miałam okazję odwiedzić caracol Oventic. Na wejściu zostajemy przepytani o cel wizyty, potem dostajemy swojego przewodnika (oczywiście obowiązkowo w masce), z którym zwiedzamy wioskę. Oventic to właściwie jedna ulica z budynkami z kolorowymi malunkami z rewolucyjnymi hasłami. Jest też szkoła, boisko, miejsce zgromadzeń i dwa sklepy z rękodziełem. Nastawmy się jednak na to, że w samym caracolu za dużo o zapatystach i ich życiu się nie dowiemy. Przewodnik, z którym idziemy na właściwie każde zadane pytanie odpowiada „Nie wiem”. A ja nie wiem, czy to ja mam pecha, że trafiłam na taką osobę, czy z zasady wolą za dużo o sobie „obcym” nie zdradzać. Odwiedzenia caracolu jednak nie żałuję, bo to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju.
Kanion Sumidero
Chiapas to też przyroda. Jednym ze słynniejszych przyrodniczo miejsc w tym regionie jest kanion Sumidero, położony koło miast Tuxtla. Kanion można oglądać zarówno z punktów widokowych z góry, jak i z dołu – z perspektywy łódki (dnem kanionu płynie rzeka). Po drodze podziwiamy majestatyczne ściany kanionu (ponad 1000 metrów wysokości!), skaczące na brzegu małpki, wylegujące się krokodyle i… tony śmieci! Niestety ogromne zanieczyszczenie rzeki psuje ogólny klimat i burzy piękno krajobrazu. Wracając stąd warto odwiedzić również urocze miasteczko Chiapa de Corzo z niezwykle eleganckim głównym placem.
Comitán i wodospad Chiflón
Położone dwie godziny drogi od Sancris, w stronę granicy z Gwatemalą Comitán zasługuje na trochę dłuższy pobyt, a nie tylko jednodniową wycieczkę w Sancris. Bo kolorowe, urocze, a jednocześnie jeszcze mało popularne wśród turystów miasto jest jednym z najładniejszych w Chiapas. Comitán to przyjemne uliczki, kilka muzeów i galerii, kameralny targ i pięknie oświetlony w nocy główny plac, na którym sprzedają najlepsze tamales (masa kukurydziana z różnymi nadzieniami, zawinięta w liście kukurydzy), jakie jadłam w Meksyku (mówię to jako osoba, która zwykle za tamales nie przepada ;)). Znajduje się tu też niezwykle ciekawy i kolorowy cmentarz, który już sam w sobie jest powodem, by odwiedzić to miasto.
Comitán jest też dobrym punktem wypadowym do spektakutarnego wodospadu Chiflón. Widoki po drodze na najwyższy z punktów widokowych zachwycają, a zmęczeni wspinaczką w drodze powrotnej możemy wykąpać się w naturalnych basenach.
Ruiny Tonina
W okolicy kolejnej miejscowości – Ocosingo znajdują się jedne z najciekawszych meksykańskich ruin – Tonina. Najciekawszych i bardziej odosobnionych – jakimś cudem turystów można zliczyć tu na palcach. Ruiny Majów są imponujące – górują nad całą zieloną okolicą. Duża ich część, zbudowana na wzgórzu wygląda jak jedna wielka piramida, na której poszczególnych poziomach poustawiano inne konstrukcje. Na kolejne platformy możemy wchodzić, odkrywając tutejsze korytarze i zakamarki, by następnie podziwiać je z samej góry.
Uwaga: droga łącząca Ocosingo z Sancris i Palenque uważana jest za jedną z najbardziej niebezpiecznych w Meksyku pod względem napadów (to w tej okolicy zamordowano m.in. polskiego rowerzystę). Ze względów bezpieczeństwa zalecane jest przemieszczanie się nią tylko w ciągu dnia (ani zbyt wczesnym porankiem, ani zbyt późnym popołudniem)!
Ruiny Palenque i El Panchan
Kulminacją atrakcji archeologicznych jest Palenque – moim zdaniem najpiękniejsze ze wszystkich meksykańskich ruin! W strefie archeologicznej Palenque majańskich konstrukcji jest naprawdę dużo, choć w rzeczywistości to i tak mała część z tego, co faktycznie się tu znajdowało, a co aktualnie ukryte jest w dżungli. I to właśnie położenie w dżungli jest tym, co robi największe wrażenie w Palenque. Oglądana z góry, ze szczytów poszczególnych struktur okolica prezentuje się nieziemsko. Warto spędzić również chwilę szukając tych trochę bardziej ukrytych konstrukcji i dzikich wodospadów poza oficjalną strefą.
Żeby poczuć klimat dżungli najlepiej spędzić też noc w pobliskim El Panchan – mini-kompleksie z tanimi hostelami, ukrytymi w dżungli domkami i chatkami, zamieszkanymi przez hipisów. Miejsce dziwne, ale magiczne.
Wodospady: Roberto Barrios, Agua Azul i Misol-Ha
W okolicy Palenque znajdują się też sporo wodospadów. Moim zdaniem najciekawsze z nich to Roberto Barrios. Miejsce to tworzy kilka kaskad i naturalnych basenów, w których można się kąpać, skakać, zjeżdżać, szaleć – niczym wyrzeźbiony przez naturę, a do tego wyjątkowo malowniczy park wodny.
Warte uwagi są również te bardziej popularne wodospady: rozległy kompleks składający się z olbrzymiej liczby wodospadów Agua Azul i imponujący wodospad Misol-Ha.
Ruiny Yaxchilan i Bonampak
Zupełnie inny świat czeka na nas w ukrytych w Puszczy Lakandońskiej ruinach majańskich Yaxchilan i Bonampak. Do pierwszych z nich, położonych na granicy z Gwatemalą możemy dopłynąć tylko łódką. Z dżungli nagle wyłania się przed nami okazały kompleks ruin, słynący m.in. z dobrze zachowanych płaskorzeźb i imponującego pałacu, górującego nad resztą budowli. W zwiedzaniu towarzyszą nam mieszkające tu małpy i atmosfera mistycyzmu (szczególnie, gdy pomyślimy sobie, ile jeszcze budowli czeka na odkrycie w otaczającym nas gęstym lesie).
Drugie z okolicznych ruin, słynące z bardzo dobrze zachowanych i bardzo kolorowych majańskich fresków Bonampak są nie mniej tajemnicze. Zamieszkujący te tereny Lakandonowie bardzo długo strzegli ich tajemnicy. Nadal wkraczając tu czujemy, że jesteśmy na ich terytorium i musimy przestrzegać ich zasad. Jednocześnie czujemy, że wkraczamy do świata magii…

