Huczne obchody karnawału utożsamiane są często przez nas z czymś iście latynoskim. A jeszcze konkretniej: karnawal kojarzy się wielu z gorącą Brazylią i roznegliżowanymi tancerkami samby, które możemy oglądać w tym czasie w telewizji. Mimo że karnawał wywodzi się z Europy i stąd, razem z kolonizatorami, przybył do Ameryki Łacińskiej, to w Nowym Świecie przyjął się wyśmienicie, a jego obchody na tym kontynencie stały się o wiele bardziej spektakularne.
Oczywiście wciąż w przebiegu karnawału w tym regionie możemy zauważyć pewne podobieństwa do wcześniejszych obchodów karnawału z krajów europejskich (maski, przebieranki, parady z platformami). Karnawały na nowym kontynencie nabyły jednak wielu nowych cech, dostosowując się do lokalnych warunków. To w Ameryce Południowej taniec nabrał tak dużego znaczenia, to tu istotną rolę odegrała kultura afrykańska. To tutejszy karnawał jest wynikiem mieszanki kultur z innych, odległych regionów. To na kontynencie, gdzie ogromne dysproporcje społeczne są widoczne gołym okiem, karnawał stał się wydarzeniem dla wszystkich, kiedy to chociaż przez chwilę wydaje się, że różnice nie istnieją.
Mimo że latynoski karnawał to nie tylko Brazylia, coś jest na rzeczy, że to właśnie z tym krajem najbardziej nam się kojarzy. Karnawały brazylijskie są zorganizowane z niezwykłym rozmachem, to Brazylijczycy na czas karnawału potrzebują ustawowo wolnych dni, żeby móc w spokoju się bawić (jedyne sklepy otwarte w tym czasie, to te z alkoholem ;)). Właściwie każde miasto, każda dzielnica świętuje wtedy na swój sposób. Wielkich brazylijskich karnawałów, poza tym z Rio, jest co najmniej kilka.

Dlaczego zatem wszyscy mówią o Rio? Nie mogę stwierdzić z całą pewnością, czy karnawał w tym mieście jest tym najlepszym na świecie. Mi jednak podobał się bardziej niż jego główny konkurent do miana tego NAJ, czyli karnawał w Salvador da Bahia, na północy kraju. Wydaje mi się, że duży wpływ na to ma atmosfera samego miasta, które wciąga jak żadno inne, które dla mnie będzie zawsze tym najbardziej fascynującym. Może jednak też istotny jest fakt, że to właśnie tu Portugalczycy zainaugurowali karnawał po raz pierwszy (w 1641 gubernator Rio de Janeiro ogłosił tygodniowe święto, aby uczcić koronację Jana IV Odnowiciela na króla Portugalii).
Karnawał w Rio był moim pierwszym latynoskim karnawałem i był istnym szokiem dla mojej nieprzyzwyczajonej do czegoś takiego europejskiej mentalności. Już w czasie drogi z dworca do miejsca zamieszkania, obserwując tłumy przebierańców, nie mogłam się nadziwić atmosferze wszechobecnej zabawy. A na dodatek… było jeszcze przed karnawałem. Karnawał tu to oficjalnie cztery dni, od soboty do wtorku przed Wielkim Postem. To wtedy imprez jest najwięcej. Jednak już wiele tygodni przed Rio żyje tym wydarzeniem. Szkoły samby przygotowują się do parady, a Cariocas (mieszkańcy Rio) zaczynają dopingować swoje ulubione szkoły w czasie przedkarnawałowych prób. Parę dni przed karnawałem szał, który ogarnia miasto jest już widoczny w całej okazałości. To wtedy zaczynają się pierwsze blocos.
Blocos, czyli uliczne imprezy z tańcami, paradami i platformami to esencja tutejszego karnawału. Odbywają się w każdej dzielnicy, a większość ma swój motyw przewodni. Można zatem bawić się do muzyki Beatlesów, można bawić się w tłumie osob przebranych za zakonnice. Niektóre zaczynają się już od 6 rano, tak więc wychodząc z nocnej imprezy, możemy udać się prosto na imprezę poranną. Blocos są różne, niektóre bardziej kameralne, inne olbrzymie, wszystkie jednak pełne muzyki, kolorów i radości. No i najważniejsze – są darmowe. Rio w tym czasie faktycznie bawi się wspólnie, zapominając o różnicach dzielących mieszkańców. Bawią się wszyscy Cariocas – i ci biedni, i ci bogaci, bawią się i turyści. Tych ostatnich najwięcej jest oczywiście w plażowych okolicach Ipanemy i Copacabany. W wielu innych dzielnicach można znaleźć blocos, gdzie będziemy jednymi z nielicznych obcokrajowców.
Mimo że najlepsze dzieje się na ulicy, słynnego sambodromu, gdzie prezentują się główne szkoły samby, też nie wypada pominąć. Ogromne, niezwykle wymyślne platformy (były i takie w kształcie tygrysa, i takie w kształcie stracha na wróble :D), barwne stroje tancerzy i entuzjazm widowni robią wrażenie. Występ każdej szkoły to odrębne, bardzo przemyślane show. Każdego dnia, a właściwie każdej nocy występów jest kilka i trwają prawie do rana. Jedyny problem to ceny… Ta część karnawału nie jest darmowa, a dostępne w oficjalnej sprzedaży bilety kosztują ponad 100 dolarów. Na szczęście istnieje tu coś takiego jak sprzedaż nieoficjalna i od czatujących pod sambodromem „koników” możemy kupić bilety już za 50 reali (ok. 50 złotych). Miejsca może nie są najlepsze, ale wystarczające, żeby nacieszyć się przedstawieniem ;).
Nieco inaczej wygląda karnawał w brazylijskim Salvadorze. Podobno większy nawet niż ten w Rio, podobno bardziej autentyczny, z pewnością z większymi wpływami kultury afrykańskiej. Główna jego część odbywa się w dwóch centralnych obszarach miasta – plażowej dzielnicy Barra i na tzw. Avenida. To tamtędy przechodzą salwadorskie bloco, które faktycznie robią wrażenie bardziej monumentalnych niż te z Rio.

Tłum odgrodzony jest od reszty widowni i ochraniany przez obstawę policyjną. Wśród tłumu jedzie samochód-platforma z „gwiazdą”, bądź to brazylijską (Daniela Mercury, Ivete Sangalo), bądź to międzynarodową (był tu i David Guetta). Niestety, żeby być w centrum wydarzeń trzeba słono zapłacić. Dopiero wtedy dostaniemy tzw. abadę, czyli koszulkę, która umożliwi nam dostanie się na bloco. Oczywiście im większa gwiazda, tym cena wyższa. Ceny za najciekawsze blocos to nawet kilkaset reali. Jakby ktoś miał naprawdę pokaźny zapas gotówki może też kupić bilet na tzw. camarotes, czyli do niby-klubów z balkonami wychodzącymi na ulicę, którą przechodzą blocos. Ta opcja z pewnością daje możliwość zobaczenia bardzo dużo, ale nie dość, że płacimy kolosalne pieniądze, to jeszcze jesteśmy trochę na zewnątrz głównej zabawy.

Istnieje jeszcze trzecia możliwość, czyli tzw. pipoca (popcorn), którą tworzą osoby, oglądające blocos z boku, bezpośrednio z ulicy. Jako że Salvador ma opinię miasta średnio bezpiecznego, podobno pipoca dla gringos jest atrakcją nierekomendowaną, bo kradzieży tu sporo. Jednak gdy mamy możliwość pójścia z kimś miejscowym, myślę, że można zaryzykować i zobaczyć tutejszy karnawał bez płacenia kosmicznych stawek.
Oczywiście poza główną częścią, są też w Salvadorze mniejsze i bardziej miejscowe imprezy. Nie tak spektakularne, jak to co dzieje się w centrum, ale też nie aż tak nastawione na turystów. Dla mnie jednak ogólnie karnawał salwadorski okazał się trochę za bardzo skomercjalizowany.

Jeśli szukamy innych ciekawych karnawałów brazylijskich, rekomendowanymi i nie aż tak zdominowanymi przez turystów są te w położonym na północy Recife i pobliskiej uroczej Olindzie. Tu też są wielkie parady idące przez całe dzielnice i równie silnie widoczne wpływy afrykańskie. Oba miasta miałam okazję oglądać od razu po karnawale, kiedy to wciąż były karnawałowo przystrojone, co samo w sobie wyglądało imponująco.
Karnawał to nie tylko Brazylia. To w Kolumbii i Boliwii odbywają się karnawały wpisane na listę UNESCO. Ten w kolumbijskiej Barranquilli łączy w sobie elementy z trzech kultur – europejskiej, afrykańskiej i indiańskiej, ten w boliwijskim Oruro jest dużo bardziej indiański. Właściwie każde latynoskie państwo ma swój słynny karnawał. W Peru największe obchody są w położonej na północy o Cajamarce. A jak tam wygląda świętowanie? O tym tu.
[…] Rio to nie tylko karnawał, to jest on pewnego rodzaju esencją tego miasta. Rio jest trochę jak karnawał – szalone, […]
PolubieniePolubienie