Peru może i nie ma karnawału słynnego na skalę światową jak Rio, ale i tak biernymi wobec tego wydarzenia Peruwiańczycy nie pozostają. A gdy się kogoś zapytać, gdzie najlepiej ten okres spędzić, najprawdopodobniej odpowie, że w Cajamarce.
Położone w górach na północy kraju miasto uważane za stolicę peruwiańskiego karnawału, było niegdyś jednym z najważniejszych miast Imperium Inków. Dziś, mimo że wciąż do oglądania tu sporo, nie jest zbyt często odwiedzane przez gringos. Wyjątkiem jest właśnie karnawał, czyli ostatnie dni przed Wielkim Postem, kiedy to na wielkie świętowanie ściągają rzesze peruwiańskich i zagranicznych turystów.
I my, w sobotnie południe, ubrane w najgorsze ciuchy i zaopatrzone w broń (balony z wodą) byłyśmy gotowe rozpocząć zabawę. A sobotnia zabawa polega przede wszystkim na oblewaniu się wodą i… farbą.
Wiedziałam o tej tradycji wcześniej, ale aż takiego szaleństwa się nie spodziewałam. Farba, czy to w wiadrach, czy to w balonach, leci na nas zewsząd – z okien, z przejeżdżających samochodów, z ulicy. Już po kilkunastu minutach byłam we wszystkich kolorach tęczy. I gdy zdawało mi się, że już bardziej pokolorowana być nie mogę, okazywało się, że się myliłam. Oczywiście jako gringas stanowiłyśmy najwdzięczniejszy cel ataków ;). Pozostawało nam jedynie odpłacać tym samym…
Obrzucanie się farbami trwa kilka godzin, kiedy to przez główne ulice miasta przechodzą śpiewające i tańczące grupki. Pokolorowani są wszyscy i wszystko dookoła – ulice, budynki, samochody. Tego dnia nie ma w tym mieście sposobu na uniknięcie pomalowania. A przynajmniej nie do godziny 17, kiedy to kończy się ta część zabawy i mieszkańcy wracają do domów, żeby się umyć (a domycie się po takiej porcji farby łatwe nie jest) i przygotować do wieczornych imprez.
Kolejny dzień, czyli niedziela, jest już bez farby… za to ze sporą ilością wody! Poza oblewaniem się, są i ogromne parady. Każda dzielnica miasta ma swój pochód – istne przedstawienie z kolorowymi, wymyślnymi strojami, na czele którego idzie królowa dzielnicy. Wśród strojów dużo jest motywów lokalnych i typowo peruwiańskich. Indianie, mieszkańcy selwy, Inkowie, ale też postacie z komiksów i bajek – idą przez miasto w rytmie tutejszej muzyki.
Całość trwa od rana do późnych godzin popołudniowych, kiedy to można oglądać parady z okien okolicznych domów bądź bezpośrednio z ulicy (oczywiście będąc co jakiś czas oblewanym wodą przez tutejsze dzieciaki). A po zakończeniu parady jeszcze do wieczora trwają tańce i wodne bitwy na ulicy.
Poniedziałek wygląda dość podobnie, choć bardziej widowiskowo. Parady poszczególnych dzielnic przechodzą w jeszcze większym pochodzie, obejmującym sporą część miasta i jego najszersze ulice, które zaczynają tego dnia przypominać coś na kształt brazylijskiego sambodromu, z ustawioną po bokach widownią. O tym, jak wielkie jest to przedsiewzięcie niech świadczy fakt, że tego dnia we wszystkich domach wyłączany jest prąd, gdyż za dużo zużywa go tutejsza parada. W odróżnieniu od dniach poprzedniego, poza strojami i postaciami, pojawiają się też przystrojone platformy, którymi przemieszcza się część tancerzy. Na czele wszystkich pochodów idzie też królowa całego karnawału, wybrana kilka dni wcześniej sposród królowych poszczególnych dzielnic. Tak jak i wcześniej, jest też wesoło, kolorowo i mokro (tym razem nie tylko z powodu oblewania się, ale też deszczu ;)).
Karnawałowymi wieczorami świętuje się już bez farby i wody. Wszyscy spotykają się na ulicach i głównym placu miasta, gdzie w mniejszych i większych grupkach śpiewają, grają na bębnach i tańczą tutejsze skoczne karnawałowe tańce.
Peruwiański karnawał nie jest aż tak spektakularny jak ten w Rio, ale na swój sposób równie szalony. W końcu to tu wpadli na pomysł oblewania się i obrzucania farbami ;). Parady i imprezy sa zupełnie inne, nie aż tak wielkie jak w Brazylii, ale też ciekawe i z dużo większymi wpływami lokalnej kultury.
Wtorek, mimo że oficjalnie jeszcze karnawałowy, jest już spokojny i można zobaczyć miasto powoli ogarniające się po wielkiej zabawie. Cajamarca sama w sobie ma bowiem też sporo atrakcji. Z położonego na wzgórzu Santa Apolonia punktu widokowego możemy podziwiać piękne położenie otoczonego przez góry miasta. Sporo jest też urokliwych uliczek, ładnych budyneczków, a w okolicy – pozostałości po czasach inkaskich (m.in. Baños del Inca, czyli wody termalne, w których podobno kąpał się sam władca inkaski Atahualpa :)). Dodatkowo, poza karnawałem mamy szansę być jedynymi gringos w tej okolicy ;).
Fajna impreza 😀
PolubieniePolubienie
Peru szaleje. Przyznam, że taka fiesta jak na moje możliwości trwa za długo. Wysiadł bym już po farbie.
PolubieniePolubienie
[…] Więcej o Cajamarce w karnawałowym wpisie. […]
PolubieniePolubienie