Vitoria (bask. Gasteiz) była pierwszym miejscem, które odwiedziłam w Kraju Basków i to tu zaczęłam zakochiwać się w tym regionie. Jak na baskijską stolicę jest wyjątkowo spokojna i można poczuć się tu jak w małym miasteczku. A tutejsze górskie okolice obfitują w ciekawe szlaki piesze. Co zatem warto zwiedzić w Vitorii i w jakie góry się wybrać?
W Vitorii łatwo wczuć się w baskijskie klimaty. Idąc do centrum mijam kolejne bary z ladami zapełnionymi wymyślnymi, wielokolorowymi pintxos (tutejszy odpowiednik hiszpańskich tapas) i stojącymi przy nich miejscowymi niespiesznie pijącymi kawę czy wino.
Dalej kieruję się w stronę Paseo Fray Francisco, otoczonego eleganckimi budynkami, z których część stanowi miejsce zamieszkania bogatych tego miasta, a inne to atrakcje turystyczne, takie jak Muzeum Sztuk Pięknych czy Pałac Ajuria Enea, będący oficjalną siedzibą prezydenta Kraju Basków. Za uroczym Parkiem Floryda czeka na nas kolejny istotny dla Basków budynek – Parlament Baskijski. A tuż obok imponująca, neogotycka katedra Maria Inmaculada. Stąd po chwili dochodzimy już do najważniejszego placu miasta Plaza de la Virgen Blanca, który jest jednym z bardziej gwarnych miejsc miasta. Nawet i tu jestem jednak jedną z nielicznych turystek. Kolejny z ważnych placów Plaza de España jest już prawie pusty, choć może dlatego, że wydaje się mniej klimatyczny niż Plaza de la Virgen Blanca. Ciekawym miejscem jest też Plaza de los Fueros z wymyślnymi rzeźbami i schodami, skąd można oglądać odbywające się tu dość często koncerty i inne wydarzenia.
Po zobaczeniu trzech głównych placów zagłębiam się już w mniejsze uliczki starego miasta. Idę pod górę, przechodząc obok majestatycznego kościoła San Miguel, następnie przez mniejsze placyki, mijając eleganckie pałace i podziwiając pozostałości średniowiecznych murów miejskich. Pustymi uliczkami docieram do okazałej, średniowiecznej katedry Santa Maria. Za radą miejscowego z przykatedralnego placu wchodzę na piękne i ukryte przed turystami miejscowe patio (oficjalnie niedostępne dla zwiedzających). Następnie idę w dół w stronę Torre de los Hurtado de Anda, jednej z najstarszych miejskich konstrukcji, otoczonej przez inne urocze budynki.
Genialnym miejscem na spacery połączone z turystyką kulinarną są położone na wschód uliczki. Pełna barów ulica Aiztogile jest popularnym miejscem spotkań w ciągu dnia, a wieczorem staje się prawdopodobnie najbardziej zatłoczonym punktem miasta i jednocześnie, z punktu widzenia turysty, idealnym miejsce do obserwacji życia miejscowych. Charakterystycznie ubrani Baskowie spotykają się tu, by zjeść pintxos i napić się lokalnego wina. Kolejne uliczki ze swoimi urokliwymi kamieniczkami są już bardziej spokojne. Ciekawe jest to, że w tej okolicy możemy odkryć również wiele kolorowych murali. Warto przejść się też jeszcze węższymi uliczkami z drugiej strony starówki, zagłębiając się w mniejsze zaułki i odkrywając tamtejsze zabytki (jak najstarszy kościół miejski San Pedro) czy zapełnione miejscowymi skwerki i bary (w ten sposób trafiłam do bardzo baskijskiego baru „Bodegón Gorbea”.
Vitoria z pewnością jest miejscem idealnym do niespiesznego włóczenia się, które zachwyci zwłaszcza tych, którzy lubią mniej turystyczne miasta, w których można poczuć lokalny klimat.
Z Vitorii jechałam już w góry, a konkretnie w stronę pasma Aralar. Moim celem była jedna z ciekawszych gór w Kraju Basków, niesamowitych kształtów Txindoki. Gdy tylko zobaczyłam zdjęcia szczytu w Internecie, wiedziałam, że muszę tam pojechać. Złożyło się też tak szczęśliwie, że zaoferowano mi gościnę w okolicy miejscowości Beasain, stosunkowo niedaleko Txindoki. Samo miasteczko Beasain jest bardzo urokliwym i całkowicie nieturystycznym miejscem. Chodząc po przyjemnych uliczkach jako jedyna przyjezdna napawam się urokiem baskijskiej miejscowości. Mimo że miasteczko jest nieduże, tu również nie brakuje barów z pysznymi pintxosami. I nawet tu znajdziemy atrakcje turystyczne, jak np. zabytkowy kompleks Igartza z pałacem, młynem i kaplicą.
Z Beasain z moim hostem jedziemy już do Larraitz, czyli początku szlaku na Txindoki. Nie mam jednak szczęścia do pogody: kropi, chmury i mgły… W okolicy Larraitz za dużo już nie widać. Mimo że mam świadomość, że zbyt dużo z tutejszych krajobrazów nie uświadczę, decyduję się i tak iść na Txindoki. Ścieżka na początku jest szeroka i dość powoli pnie się do góry, a jedynym utrudnieniem jest błoto. Stopniowo szlak staje się jednak węższy i nieco bardziej stromy, a mgła coraz gęstsza. Mimo że podobno przy dobrej widoczności nie ma tu problemów z podążaniem szlakiem, ja, z powodu ograniczonej widoczności, w niektórych momentach miałabym wątpliwość, jak iść. Cieszyłam się więc, że przyszłam tu z kimś miejscowym. Skaliste odcinki, kiedy to trzeba pomóc sobie trochę rękami, przechodzą we fragmenty bardzo błotniste, gdzie przy tej pogodzie robi się tak ślisko, że kilkukrotnie jestem bliska upadku. Szlak, który prawdopodobnie przy dobrych warunkach nie byłby zbyt skomplikowany, i jednocześnie pewnie piękny widokowo, ja wspominam jako wyjątkowo błotnisty, wymagający i oczywiście nieoferujący genialnych widoków. Z owych cudownych widoków z Txindoki nie zobaczyłam praktycznie nic. Ale i tak trzygodzinna wspinaczka na szczyt była ciekawym doświadczeniem. Dopiero schodząc już na dół, pod sam koniec zaczęły wyłaniać się krajobrazy na okoliczne miasteczka i okolicę.
Poza Txindoki Kraj Basków ma do zaoferowania znacznie więcej pasm górskich i ciekawych szczytów. Niestety, jak miałam okazję się przekonać, z pogodą bywa tu różnie. Na mnie więc wciąż jeszcze tutejsze szczyty czekają.
Jeśli wybieracie się do Kraju Basków koniecznie przeczytajcie też: