1. …bo pękną Wam bębenki w uszach.
Bez ustanku będzie otaczać Was chaos, harmider, hałas, a właściwie wszystko to do potęgi entej. Latynosi uwielbiają się drzeć, wzajemnie przekrzykiwać, trąbić na wszystkich dookoła. Słowo „cicho” chyba w ich słowniku nie istnieje (choć dałabym sobie rękę uciąć, że kiedyś takie hiszpańskie słówko poznawałam), a podróżowanie bez słuchawek i własnej muzyki to doświadczenie tylko dla najodważniejszych.
2. …bo poruszanie się po mieście to walka o przetrwanie.

Każdy jeździ, jak mu się podoba, mandaty właściwie nie istnieją (podobno tylko za jazdę po pijanemu i baaardzo duże przekroczenie prędkości można dostać mandat). Autobusy też oczywiście jeżdżą, jak chcą. O czymś takim jak rozkład chyba nawet najstarsi Indianie nie słyszeli, a dowiedzenie się, gdzie dany autobus jedzie też często graniczy z cudem. W Peru pomocne, przynajmniej w założeniu, mają być okrzyki autobusowych pomocników, którzy przy każdym przystanku wykrzykują nazwy ulic, przez które dany autobus przejeżdża. Miałoby to swoje dobre strony, gdyby nie to, że wszystko przekazywane jest z prędkością światła i dla niewprawionego ucha zrozumienie, o co im właściwie chodzi graniczy z cudem.
3. …bo nie będziecie mieć chwili spokoju.
I to nawet, a może przede wszystkim, w miejskim autobusie. Na przystankach co chwila wchodzą lokalni sprzedawcy, którzy namawiają mocno do zakupu, nie rzadko opowiadając przy tym smutne historie swojego życia. Zdarzają się też śpiewy, występy i inne, dość głośne, atrakcje (na to, co się dzieje w tutejszych autobusach wypada jednak poświęcić oddzielny wpis).

A jak już w końcu z tego autobusu wysiądziemy, napotkamy na jeszcze większy harmider. Nie można ot tak sobie przejść spokojnie chodnikiem. Bo przecież na pewno będziesz chciał skorzystać z taksówki, żeby przejechać te 200 metrów, które masz przed sobą. A żebyś nie miał problemu ze znalezieniem taksówki (bo przecież nie tak łatwo zauważyć taksówkę w mieście, w którym co drugi samochód jest taksówką), trzeba Cię przy tym solidnie obtrąbić.
4. …bo będziecie się wyróżniać.
Jeśli jednak żadnej z osób liczących na Twoją gotówkę, nie uda się nic od Ciebie wydębić, to może chociaż zechcesz porozmawiać i powiedzieć, skąd jesteś i co tu robisz? Wyglądając nieco inaczej od miejscowej ludności, w większości krajów Ameryki Południowej ciężko nie wzbudzać zainteresowania. A zainteresowanie rzadko jest tu ciche, zwykle przejawia się w chęci nawiązania, nie zawsze przez Ciebie oczekiwanego, kontaktu.
5. …bo będą się Was pytać, czy w Polsce mówi się po niemiecku.
Nawiązanie kontaktu umożliwi przecież dopytanie się Ciebie o szczegóły Twojego „niemieckiego” życia. No bo jaka jest różnica między Niemcami a Polską? Według większości miejscowych – żadna. Przecież w Polsce na pewno mówi się po niemiecku. Serio nie? Ale za to na pewno jest to bardzo podobny do niemieckiego język! Nawet osoby z wyższym wykształcenia niewiele wiedzą o naszym kraju, a często w ogóle o Europie.
6. …bo nie zawsze oferowana pomoc będzie pomocna.
Nigdy nie wiesz, czy rozmowa z miejscowym okaże się wartościowa, czy bezużyteczna. W większości jednak przypadków pytanie się o drogę, na niewiele się zda. Choćby nie wiem, jak się starał (bo trzeba przyznać, że zwykle pomóc próbują), za dużo się nie dowiemy. Od kiedy pewna „miła” pani czekająca ze mną na przystanku kazała mi jechać z kilkoma przesiadkami do pewnego, nie tak odległego miejsca w centrum, po czym okazało się, że jednak autobus bezpośredni też istnieje (miałam szczęście, że tej pani nie posłuchałam), staram się kombinować po swojemu. Doszłam już jakiś czas temu do wniosku, że chyba tutejsi mają po prostu problemy z orientacją. Peruwiańska koleżanka, która miała mi pokazać pierwszego dnia moją drogę do pracy, najpierw zgubiła się kilka razy szukając mojego mieszkania (choć była w nim wcześniej), po czym kazała nam wysiąść z autobusu na złym przystanku i skołowana w ogóle nie miała pojęcia, gdzie się znajdujemy. Ostatecznie okazało się, że byłyśmy już prawie na miejscu, ale jakimś cudem nie skojarzyła, teoretycznie dobrze sobie znanej, okolicy ;).
7. …bo nikt nigdzie nie będzie na czas.
Kolejny problem to funkcjonowanie Latynosów według „trochę innego” zegara. Jeśli mówią nam, że będą o którejś konkretnej godzinie, to zwykle przychodzą co najmniej godzinę spóźnieni, na dodatek nie jakoś szczególnie przejęci, że ktoś musiał na nich czekać. To, że przecież w ogóle raczyli dotrzeć jest już przecież pewnego rodzaju sukcesem. Rzadko też kiedy usługi, wycieczki, przejazdy, które planujemy i które wykupujemy będą zapewnione terminowo. Czym jest więc godzina czy dwie spóźnienia współtowarzysza przy „amazońskich” opóźnieniach statków, czasem dochodzących do doby.
8. …bo tutejsza bieda szokuje.
Pierwsze zderzenie z rzeczywistością latynoską to zwykle szok. Ja szok ten przeżyłam w Brazylii, a jedną z pierwszych rzeczy szok ten powodujących była właśnie bieda i ogromne, widoczne na każdym kroku różnice społeczne. Bezdomni śpiący na ulicach, a pomiędzy nimi śpieszą się na kolejne spotkania eleganccy panowie w garniturach. Akurat pod względem liczby bezdomnych Brazylia prześciga wiele innych krajów regionu. Na jednym z głównych placów w centrum historycznym São Paulo ich zagęszczenie jest tak duże, że ciężko tamtędy przejść, a człowiek czuje się mniej komfortowo niż w brazylijskiej faweli. W innych krajach latynoskich, mimo że aż tylu bezdomnych nie widziałam, liczba żebrzących na każdym kroku i tak poraża.
9. …bo będziecie się bać.
Bieda i trudna sytuacja miejscowych powodują, że Ameryka Południowa nie ma opinii regionu zbyt bezpiecznego. I coś w tym jest. Przy zachowaniu zdrowego rozsądku i pewnych zasad bezpieczeństwa, możemy zminimalizować ryzyko, ale nigdy go w 100% nie wykluczymy, o czym niestety też już zdarzyło mi się przekonać. Napady na mieszkania, rabunki z bronią w ręku to nie rzadko tutejsza rzeczywistość. A zwykłe kradzieże kieszonkowe na ulicy to standard. Nietrudno wpaść tu w paranoję. Po moim pierwszym powrocie z Brazylii do Polski nie mogłam nadziwić się, jak to jest, że ludzie siedzący w knajpie, nie pilnują swojego dobytku, zostawiając plecak na innym krześle, a komórkę na stole ;).
10. …bo istnieje ryzyko, że będziecie chcieli zostać.
Jeśli mimo wszystko pojedziecie jednak do Ameryki Południowej, jest szansa, że nie będziecie żałować. Gdy potraktujemy wszędobylski chaos jako element lokalnego kolorytu, okaże się, że nie jest tu tak źle. W uporządkowanym europejskim świecie niewiele może nas zaskoczyć, a tu co krok niespodzianka. A to niezgorszy koncert lokalnego artysty w miejskim autobusie, a to impreza sambowa na środku ulicy. Do tego ludzie, którzy zamiast narzekać, stresować się i biegać ciągle za nie wiadomo czym, będą się do Ciebie szczerzyć i dopytywać, jak się masz.
*Ostrzeżenie: przed zapoznaniem się z tekstem, upewnij się, czy wiesz, czym jest ironia.
[…] dojechać i gdy do autobusu już wsiądziesz (o tutejszych rozkładach, a raczej ich braku więcej tu), atrakcji nie […]
PolubieniePolubienie
Ten opis to chyba nie z autopsji? Kiedyś czytałem takie teksty z uwagą , dzisiaj z przymrużeniem oka. Od 10 lat jeżdżę po AP, mieszkam tu i nie zamienę tego miejsca na inne,
PolubieniePolubienie
Oczywiście, że nie z autopsji. Obejrzałam parę telenoweli i tak sobie wymyśliłam :D. A tak na serio, to tak się składa, że też mieszkam w AP (teraz Peru, wcześniej BR) i tak wygląda moja tutejsza rzeczywistość, co wcale nie oznacza, że jest mi tu źle (tak jak było w tekście zaznaczone – polecam zapoznać się ze znaczeniem słowa „ironia” ;))
PolubieniePolubienie
NO to teraz mnie mocno wystraszyłaś. A tak na poważnie, to bardzp interesujące spojrzenie na temat 😉
PolubieniePolubienie
AP jest na mojej liście planów wyjazdowych i coraz bardziej zbliża się do top 3, co oznacza, że już niedługo przyjdzie na nią czas. Zanim to jednak następuje czytam na forach o napadach maczetą na turystów w biały dzień w centrum dużych turystycznych miast w stylu Sao Paulo, Buenos Aires czy moja wymarzona Lima i mój entuzjazm opada 🙂 Ale jednak skoro Polacy tam mieszkają, pracują, żyją, to nie może być tak źle 🙂
PolubieniePolubienie
Nie mogę się nie zgodzić 🙂 Mam niemalże identyczne odczucia odnośnie Ekwadoru, choć tutaj ludzie „ponoć” spokojniejsi. Dobrze uchwyciłaś wszystkie różnice, ale rzeczywiście miłość do AP zwycięży wszystko. Idzie się przyzwyczaić 😀 Mnie najbardziej wkurzało, że pierwszeństwo mają samochody, a nie piesi i straszne zanieczyszczenia, jakie zostawiają autobusy. Teraz już mnie to nie rusza. W Ekwadorze dodatkową „atrakcją” są trzęsienia ziemi i straszący, czynny wulkan. Co do kradzieży i napaści lepiej unikać poruszania nocą i podejrzanych dzielnic w miastach. O tym poinformuje Cię każdy życzliwy, gdzie lepiej nie chodzić 🙂 Na szczęście, do tej pory (mija już rok) nic złego mnie nie spotkało, poza trzęsieniem ziemi. Poza tym kocham tej kraj ❤
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Odnośnie tego pierwszeństwa samochodów przed pieszymi to chyba jedna z najbardziej irytujących rzeczy i powiem Ci, że po pół roku w Peru nadal mnie to wkurzało 😉
PolubieniePolubienie
Nie calkiem sie zgadzam.W Peru (w Limie przynajmiej) coraz wiecej kontroli na drogach,mandaty,no i juz po piwku nie wsiadziesz za kierownice.Ale co prawda,klaksony nie milkna,wszyscy trabia,ponaglaja…ale na pasach nadal nie przejdziesz bez ryzykowania zdrowia lub zycia…
PolubieniePolubienie