Nie wiem dokładnie, skąd to się wzięło, jak i dlaczego. Jeszcze niedawno nie lubiłam gór i totalnie nie rozumiałam, jak ludzie mogą dobrowolnie się tak potwornie męczyć, tylko po to, żeby wejść na jakąś górę. Bo niby po co to komu? Moje wczesne wspomnienia z górami to przede wszystkim ogromne zmęczenie podczas jakiś nielicznych szkolnych wycieczek, gdzie musieliśmy pędzić wtedy, gdy ja chciałam odpocząć i zatrzymywaliśmy się, gdy chciałam iść. Nie potrafię przypomnieć sobie żadnych widoków, żadnych pozytywnych odczuć. Tylko zadyszka, złość i chęć jak najszybszego powrotu.
Teraz dla odmiany nie potrafię zrozumieć tamtej Pauliny. Jak mogłam tak bardzo nie lubić gór? Być może wynikało to z przyzwyczajeń rodzinnych. Praktycznie zawsze jeździliśmy nad morze, nie wyobrażałam sobie zatem, jak to tak można na wczasy w góry pojechać. W górach z rodzicami byłam zaledwie parę razy, i to tylko na kilka dni, a nasza turystyka górska ograniczała się do spacerów deptakami, wjechania na Czantorię itp. ;). Zatem nawet jak zaczęłam sama planować swoje wyjazdy, nie przyszło mi do głowy, żeby pchać się w góry. A już w szczególności w polskie góry. Na studiach zdarzało mi się co prawda w górskich regionach bywać, ale były to typowe wyjazdy studenckie, gdzie myślało się o nieco innych rozrywkach. Jedno wyjście na szlak na kilka dni pobytu było maksimum naszych możliwości.
Góry polubiłam dopiero będąc za daleką granicą, a konkretnie podczas wymiany w Brazylii. Brazylia górskim krajem nie jest, ale była moją bazą wypadową do Patagonii, do Boliwii i do Peru. A wszędzie tam przepiękne, wysokie, majestatyczne góry. Nie zdobywałam żadnych szczytów, ale były trekkingi na bardzo dużych wysokościach. Męczyłam się czasem szalenie, ale zaczynałam pomału widzieć w tym jakiś sens.
A mimo to potem znów przez dłuższy czas nic górskiego w moim życiu się nie działo. W Polsce miałam dużo innych spraw i na góry miejsca nie było. Aż w końcu mój tata (ten sam tata, co to zawsze jeździł nad morze) wymyślił, że chciałby wejść na Rysy. Ot tak, po prostu – bo fajnie wejść na najwyższy polski szczyt. Tak więc razem z tatą i z bratem wyruszyliśmy na podbój Tatr. Była połowa czerwca, na szlaku mnóstwo śniegu, a my niezbyt przygotowani na taką ewentualność. Rysów wtedy nie zdobyliśmy, ale ja zobaczyłam, jakie to piękne góry mamy w Polsce. Góry, których w ogóle nie znałam (moje wcześniejsze tatrzańskie wycieczki ograniczały się do Morskiego Oka, dolin i jakiś jaskiń).
W tamtym sezonie pojechałam w Tatry jeszcze dwa razy. Chodziłam sporo sama, swoim własnym tempem, mogłam zatrzymać się i podziwiać krajobrazy tam, gdzie mi się podobało i iść wtedy, gdy ja miałam na to ochotę. I było pięknie. Żadnych trudnych szlaków, a stopniowe oswajanie się z górami. Dowiedziałam się, dlaczego Czerwone Wierchy są czerwone, jaka specyficzna moda panuje na Kasprowym (ach te sandałki i spódniczki) i że Morskie Oko nie jest najpiękniejszym stawem w Tatrach (dla mnie już na zawsze to te z Doliny Pięciu Stawów będą królować). I tak w końcu na spokojnie pokochałam Tatry.
W ostatnim sezonie letnim z powodu ograniczeń czasowych wykorzystywałam tylko weekendy, żeby choć trochę po górach pochodzić. W ten sposób w same wakacje udało mi się być w Tatrach czterokrotnie. I były w końcu Rysy (z tatą!), był najpiękniejszy na świecie widok z Koziego Wierchu, był malowniczy szlak na Szpiglas, był obowiązkowy Giewont (i to wyjątkowo prawie bez ludzi), była i burza nad Świnicą, która uniemożliwiła zdobycie szczytu.
W dalszym ciągu dużo mi brakuje do nazwania się doświadczonym piechurem. Nie jestem też wybitnie wytrzymała fizycznie. Męcząc się przy podejściu, zastanawiam się czasem, po co ja tu się w ogóle pcham, po co mi te całe góry. Późniejsza satysfakcja i radość wynagradza te udręki. Tak samo jak ja wcześniej nie rozumiałam, po co ludzie chodzą po górach, tak i ja obecnie nie potrafię jednak wyjaśnić racjonalnie, po co po nich chodzę. Ale wiem, że miesiąc bez gór to smutny miesiąc.
A czemu właśnie Tatry? Żadne inne polskie góry mnie nie potrafiły mnie na tyle zauroczyć. Przyznaję, że Bieszczady mają też w sobie to coś, ale brakuje im tatrzańskiej majestatyczności. Dla mnie góry powinny wyglądać jak góry, a nie jak pagórki. Co prawda widziałam już góry znacznie wyższe niż Tatry – Kaukaz, Andy, ale to wciąż do Tatr mam największy sentyment. I to one dla mnie zawsze są NAJ. Chyba dobrze wyjaśnia to cytat: „Widziałem góry większe, wspanialsze i bardziej majestatyczne. W góry piękniejsze od Tatr jednak nie wierzę” (Stanisław Zieliński, W stronę Pysznej).
Tatry stanowią tym samym jedną z gwarancji, że do Polski wrócę. Zostało mi bowiem jeszcze sporo tatrzańskich szlaków do przejścia i szczytów do zdobycia. I Orla Perć wciąż czeka :).






Góry są piękne jak to się mówi cudze chwalimy swego nie znamy. Ja mam sentyment do Bieszczad
PolubieniePolubienie
Ja za to lubię pagórasy beskidzkie. Małe to i takie piknikowe, ale chyba tą piknikowość w nich lubię.
PolubieniePolubienie
A ja lubię beskidzkie pagórasy – małe to piknikowe, ale chyba tą piknikowość w nich najbardziej lubię.
PolubieniePolubienie
Zwiedziłam całe Tatry. Bywałam w górach po parę razy do roku. A teraz to tylko tam chodzę gdzie znajdę trochę ciszy…
PolubieniePolubienie
Aż wstyd się przyznać, ale nigdy nie byłam w górach 🙂 Zawsze morze, które mi się jeszcze nie znudziło. Ale ciągnie mnie, od paru lat chodzi mi po głowie taki wypad w góry. Bo jak to, życie przeżyć i w górach nie pobywać? Nie ma opcji 🙂 Pozdrawiam!
PolubieniePolubienie
Polecam, polecam! I mówię to jako wcześniejsza fanka morza 😀
PolubieniePolubienie
W tym roku z Mężem pojechaliśmy w Bieszczady pod namiot. Od dziecka nie widziałam świetlików a tam znów miałam okazje 😉 Góry piękne ale wole Tatry. Maja „pazur” 🙂
PolubieniePolubienie