Najwyżej w Panamie, czyli wulkan Barú i okolice

Ameryka Środkowa od zawsze kojarzyła mi się z wulkanami. Planując podróż po tym regionie, nie mogłam pominąć zdobycia co najmniej jednego z nich. Padło na najwyższy szczyt Panamy – wulkan Barú.

Baru wulkan, Panama

Na początek kilka faktów. Wygasły wulkan Barú leży w zachodniej części Panamy, w prowincji Chiriqui. Wysokość: 3475 metrów. Przewyższenie: ok. 1800 metrów. Długość trasy w jedną w stronę: ponad 13 km.

Najlepszą bazą wypadową do zdobywania wulkanu jest nieduża miejscowość Boquete. Tu też rozpoczęłam swoją samotną wyprawę. W odróżnieniu od większości osób wchodzących na szczyt nocą (dość popularne są tu nocne trekkingi, umożliwiające podziwianie wschodu słońca na wulkanie), ja postanowiłam zrobić tę trasę w ciągu dnia. Stwierdziłam bowiem, że nocny wypad, bez wystarczającej ilości snu i przy naprawdę chłodnej aurze (w nocy temperatura wynosi tu ok. 0 stopni) byłby dla mnie znacznie mniej przyjemny.

Z samego rana łapię zatem colectivo (dzieloną taksówkę), który dowozi mnie do początku szlaku. Pół godziny później jestem przy wejściu do Parku Narodowego Wulkanu Barú i rozpoczynam trekking. Od samego początku trasa nie wydawała mi się zbyt skomplikowana – technicznie nie przedstawia specjalnych trudności. To przede wszystkim wspomniany dystans i przewyższenie czynią ją tak męczącą. Wytyczony szlak to w gruncie rzeczy pełna wertepów droga, którą można przejechać też samochodem terenowym (podobno takie wypady na wulkan też są organizowane). Droga momentami pnie się bardzo delikatnie do góry, by na kolejnych kilometrach stać się znacznie bardziej stromą. Dużym plusem jest oznakowanie – co kilometr mamy informację o tym, ile już przeszliśmy, ile nam zostało i na jakiej jesteśmy wysokości.

Nieco mozolną wyprawę uatrakcyjniają widoki na okoliczne wzgórza i miasteczko. Podziwiając okolicę cieszę się, że zdecydowałam się na trekking w ciągu dnia. Zwłaszcza pierwsze trzy kilometry są piękne krajobrazowo. Na kolejnych otacza mnie już las, co jednak także ma swój urok. Na drodze coraz więcej wielkich kamieni i głazów (doprawdy nie wiem, jak te samochody tędy przejeżdżają!). Na ostatnich pięciu kilometrach znów zmienia się krajobraz. Roślinność robi się ciekawsza i znów odsłaniają się widoki na okolice. W pewnym momencie wkraczam jednak w strefę chmur – nie widać tu już praktycznie nic i na dodatek zaczyna nieco padać. Zaczynam się zastanawiać, czy ja w ogóle cokolwiek na górze zobaczę. Na szczęście po chwili zostawiam chmury za sobą, a przede mną wyłaniają się charakterystyczne anteny na szczycie. To już ostatnia prosta.

Gdy dochodzę do budyneczków z antenami, wiem już, że było warto. Widoki zachwycają. Mimo że z jednej strony prawie wszędzie chmury, z drugiej widać odległe wzgórza i miasteczka. Stąd jeszcze tylko małe podejście na najwyższy punkt (gdzie w końcu możemy iść prawdziwym, górskim szlakiem, którego to samochodem byśmy nie przebyli). W końcu mamy to! Najwyższy szczyt Panamy zdobyty :).

Na wierzchołku spotykam turystę z Hiszpanii – jedyną osobę, poza mną, która tego dnia zdecydowała się na zdobywanie wulkanu. Hiszpan zaraz schodzi na dół, więc szczyt mam już tylko dla siebie. Nie mam co prawda widoków na Ocean Spokojny i Morze Karaibskie (podobno przy dobrej widoczności możemy stąd podziwiać oba akweny), ale częściowo przesłonięte przez chmury krajobrazy i tak robią wrażenie. A i spektakl chmur pode mną jest nieziemski.

Medytuję sobie tak w samotności kilkanaście minut, aż tu nagle chmur zaczyna przybywać. Nie widać już prawie nic, a ja obawiając się, że będzie jeszcze gorzej, zaczynam schodzić. Początkowo schodzę całkowicie w chmurach. Zaczyna też nieco padać, ale dzięki temu niżej pojawiają się piękne tęcze (aż dwie!). Zejście znów nie byłoby może specjalnie trudne, gdyby nie ten dystans… Na koniec nie czuję już praktycznie nóg. A na dodatek nie ma już żadnego  transportu powrotnego z Parku i czeka mnie jeszcze dalsze schodzenie w dół w poszukiwaniu jakiś pojazdów. Dopiero po kolejnych dwóch kilometrach zatrzymuję autobus i udaję się już do miasteczka na zasłużony odpoczynek.

Wulkan praktycznie:

  • Aby dostać się do wejścia do Parku Narodowego (czyli początku szlaku na wulkan) powinniśmy złapać bus jadący w kierunku El Salto (1,5 dolara) albo dzieloną taksówkę – colectivo (3 dolary) z centrum Boquete (przystanek znajduje się przecznicę od głównego placu, miejscowi wskażą nam dokładne miejsce). Taksówka indywidualna kosztuje ok. 10 dolarów. Postarajmy się wyjść jak najwcześniej (najlepiej ok. 7 rano), żeby na spokojnie zrobić całą trasę w ciągu jednego dnia.
  • Jeśli natomiast interesuje nas nocne zdobywanie szczytu, to większość hosteli zorganizuje nam transport (ok. 5 dolarów w jedną stronę).
  •  Przy wejściu do Parku Narodowego musimy uiścić opłatę (5 dolarów).
  • Od wejścia do PN do szczytu dzieli nas 13 kilometrów. Mi pokonanie tej odległości zajęło 5,5 godziny. Trasa powrotna zajęła mi już jedynie 3,5 godz.

A co jeszcze ciekawego można robić w okolicy?

  • Boquete – miasteczko samo w sobie jest bardzo przyjaznym miejscem na spędzenie czasu. Mimo że teoretycznie sporo tu turystów, wciąż zachowuje bardzo lokalny i swojski charakter. W knajpkach i na głównym placu siedzą miejscowi, w tym kobiety w tradycyjnych, kolorowych sukienkach. Warto odwiedzić też mercado, na którym kupimy pyszne owoce i spróbować tutejszej kawy w jednej z kawiarni.
  • Szlak Los Quetzales – podobno jeden z najsłynniejszych szlaków w kraju, również znajdujący się na terenie PN Barú (ale w innym miejscu niż szlak na wulkan). Trasa w jedną stronę ma ok. 10 km. Kończymy ją w miejscowości Cerro Punta, skąd możemy wracać pieszo tą samą drogą albo autobusem przez miasto David. Szlak to w większości ścieżka przez las, z kilkoma potokami po drodze. Jedną z głównych atrakcji jest możliwość obserwowania słynnych tutejszych ptaków – quetzal, od których to szlak wziął swoją nazwę. Trasa jest przyjemna, ale jeśli nieco męcząca, bo idąc w stronę Cerro Punta idziemy cały czas pod górę.
  • Inne szlaki – w okolicy znajdziemy jeszcze sporo ciekawych szlaków, z których jednym z bardziej polecanych jest ten do Cascadas Escondidas (Ukrytych Wodospadów)
  • Coffee Tours – popularne są tu też wycieczki organizowane przez plantacje kawowe, podczas których mamy możliwość poznania procesu produkcji kawy (ja, w związku z tym, że na takiej wycieczce byłam już w Kolumbii, tym razem odpuściłam ;))
  • A poza tym: tyrolki, raftingi, gorące źródła i inne atrakcje…

11 komentarzy do “Najwyżej w Panamie, czyli wulkan Barú i okolice

  1. Hej,
    Dobrze zrobiłaś idąc w ciągu dnia.
    My wybraliśmy się tuż po północy żeby zdążyć na wschód słońca.
    Po 6 godzinach marszu udało się zdążyć, ale pech tak chciał, że tuż przed wschodem nadeszły chmury i na kilka minut przesłoniły wszystko.
    O poranku na szczycie było strasznie zimno i ciężko było się cieszyć widokami.

    Polubienie

  2. Hej!
    Wybieram się niedługo do Panamy i rozważam wyjście na wulkan, ale niezbyt widzę branie specjalnie po to butów trekkingowych. Czy wyjście „w adidaskach” jest rozsądne i możliwe? 🙂 Co o tym sądzisz?

    Polubienie

    • Ja byłam w takich krótkich trekkingowych i dało spokojnie radę. Myślę, że w adidasach też da radę, bo to nie jest trudny szlak, ale wszystko zależy od pogody. Jeśli by miało padać, to lepiej jednak w trekach..

      Polubienie

      • Dzięki za odpowiedź 🙂 Przemyślałam sprawę i wezmę treki choćby dlatego, że przydadzą się w podróży na i z lotniska – w końcu lecę w zimie 😉

        Polubienie

Dodaj odpowiedź do Paulina Anuluj pisanie odpowiedzi