Uważając meksykańskie stany Jukatan i Campeche za turystyczne nie wiedziałam jeszcze, co mnie czeka w Quintana Roo – bodajże najpopularniejszym regionie Meksyku. To w tej części Półwyspu Jukatan znajduje się osławiony pas wybrzeża Riviera Maya z pełnym luksusowych hoteli miastem Cancun. Na pierwszy rzut oka: nie mój klimat. Na drugi… No właśnie… czy w Quintana Roo znalazłam coś dla siebie?
Pierwszym miejscem, które odwiedziłam w Quintana Roo była wyspa Holbox, o której rajskich plażach nasłuchałam się już sporo. Holbox faktycznie nie zawodzi. Nieduża wysepka położona na samej północy Półwyspu Jukatan to istny raj na ziemi. Plaże mają idealnie biały kolor, w turkusowej wodzie możemy wylegiwać się na hamakach, a hipisowsko-backpackerski klimat jedynego miasteczka na wyspie potęguje atmosferę ogólnego relaksu. Do położonych kawałek dalej plaż możemy dotrzeć rowerem, by następnie ruszyć na poszukiwania żyjących tu flamingów. A pod wieczór podziwiamy fioletowe zachody słońca i kąpiemy się w bioluminescencyjnych zatokach, ciesząc się z możliwości pływania w świecącej od żyjącego tu planktonu wodzie. Wszystko na Holbox wydaje się idealne… Wszystko poza jednym – poza komarami i gryzącymi muchami, które również upodobały sobie to miejsce. Wydaje Wam się, że to nic strasznego? To ciekawa jestem, ile czasu byście byli w stanie przeleżeć na plaży atakowani ciągle przez chmary much i komarów? W czasie, gdy ja byłam na Holbox (czerwiec) nie było takiej pory dnia i nocy, żeby był z nimi spokój. Przez jakiś czas jesteśmy w stanie to wytrzymać, na dłuższą metę jest ciężko… Gdyby nie to, Holbox byłby rajem na ziemi.
Z (prawie) rajskiego Holbox udałam się do miejsca, które w moim mniemaniu z rajem nie ma nic wspólnego. Playa del Carmen to aktualnie jeden z popularniejszych kurortów Meksyku. Co ma do zaoferowania? Hotele, apartamentowce, zatłoczone plaże, promenadę z turystycznymi knajpkami i sklepami, gdzie ceny podane są w dolarach. To pierwsze miejsce w Meksyku, gdzie prawie wszyscy krzyczą do mnie po angielsku… Aż dziw bierze, że to właśnie tu trafiam na pokazy prekolumbijskich tańców i tradycyjny pokaz Voladores de Papantla – i to chyba właśnie przez ten nadmiar turystów organizują tu trochę takich „atrakcji”. Fajnie, że można zobaczyć tu coś ciekawszego, szkoda, że w tak komercyjnej atmosferze.
Czy Playa del Carmen to faktycznie samo zło? Na pewno nie. Z pewnością odnajdą się tu miłośnicy nocnego życia i… nurkowania! Playa to całkiem niezła baza wypadowa, by ruszać na nurkowanie w znajdujących się w okolicy cenotach. Tych wypełnionych wodą, często niezwykle głębokich studni krasowych jest na jukatańskim wybrzeżu naprawdę sporo. O ile już samo pływanie w nich jest doświadczeniem niezwykłym, o tyle nurkowanie tu nie da się porównać z niczym innym. Ja miałam szczęście właśnie w cenotach robić kurs nurkowania (polecam polską szkołę Mexico ScubaTime!). Pływanie wśród żyjących tu ryb, niesamowite zjawiska świetlne pod wodą… ciężko nawet to opisać… Jeśli będziecie mieli okazję tu nurkować polecam Casa Eden – cenotę długą jak rzeka i połączoną podziemnymi jaskiniami z morzem, dzięki czemu tutejszy podwodny ekosystem najbardziej przypomina ten morski.
Najwięcej cenot położonych jest na odcinku pomiędzy a Playa del Carmen a Tulum. Tulum, które miało być uroczą, hipisowską wioską. Może kilka lat tak było, ale teraz okolice plaży w Tulum przypominają raczej enklawę dla bogatych „niby-hipisów”. Jeśli słyszeliście o stylu hippie chic to jest właśnie jego stolica. Widać, że hotele chcą być eko, pojawiają się nawet glampingi (czyli luksusowe campingi… to tu dowiedziałam się o istnieniu tego słowa!) i rządzi moda w stylu pseudo-hipisowskim. Fakt, że plaże są tu ładne, a może raczej… byłyby ładne, gdyby nie miliony glonów tworzących grube dywany na brzegu (choć podobne to sezonowe zjawisko). Tak więc co mamy w Tulum? Luksusowe eko-ośrodki w otoczeniu glonów (co w sumie też jest eko :D). Bardziej backpackerskie centrum miasteczka znajduje się kilka kilometrów od plaży (na szczęście autostop na tym odcinku działa szczególnie sprawnie) i tu faktycznie klimat jest nieco inny i bardziej przyjazny, choć miasteczko samo w sobie nie jest szczególnie piękne.
A co w Tulum jest piękne? Tutejsze, położone na wybrzeżu ruiny mnie zachwyciły właśnie swoim niezwykłym położeniem. Po odwiedzeniu wielu innych położonych w głębi lądu ruin te naprawdę się pod tym kątem wyróżniały. Konstrukcje na skale, uderzające o skały morskie fale, a dookoła olbrzymi zielony teren, po którym chodzą iguany. Owszem, turystów jest tu sporo i niestety znowu jesteśmy oddzieleni od budowli taśmami (podobnie jak w Chichen Itza), ale i tak widokowo miejsce to robi wrażenie.
Na południe od Tulum jeszcze jest trochę polecanych plaż, ale ja już udaję się prosto do Bacalar – „magicznej wioski” słynącej z laguny o siedmiu kolorach. Podobno zależnie od pory dnia i pogody laguna ma inny kolor czy raczej inne kolory. Laguna ta to raczej sporych rozmiarów jezioro, a ja faktycznie mam okazję podziwiać tu kilka różnych odcieni błękitu i turkusu, ale… nie mam szczęścia do pogody. Jest pochmurno, co chwilę pada i na pewno wyglądałoby to wszystko o wiele bardziej rajsko w pełnym słońcu. Niemniej, spokojny klimat miasteczka w połączeniu z jeziorem czyni Bacalar dobrym miejscem na wypełnioną relaksem przerwę w podróży.
A gdzie w tym wszystkim miejsce na Cancun? Podróżowałam po Quintana Roo z założeniem, że Cancun ominę, bo to na pewno nie moje klimaty… Ale przewrotny lot sprawił, że do Cancun i tak trafiłam – i to już na sam koniec podróży przez Amerykę Centralną, bo to stąd miałam lot powrotny do Europy. I o dziwo… nie było tak źle! Bo okazuje się, że w Cancun wszystkie hotele są położone na wąskim i bardzo długim (23 km) paśmie wybrzeża nazywanym Isla Cancun (Wyspa Cancun) bądź Zona Hotelera (Strefa Hotelowa). Plaże są tu faktycznie ładne o białym piasku i z turkusową wodą, ale to mocno hotelowe otoczenie trochę odstręcza. Ale wiecie, co było moim głównym zaskoczeniem w Cancun? Podczas gdy w Zona Hotelera same hotele centrum miasta okazuje się zadziwiająco „localsowe” i przyazne. W ścisłym centrum znajdziemy kilka hosteli, ale tuż obok możemy obserwować normalne życie mieszkańców. Przestraszona zasłyszanymi wcześniej opiniami o tutejszych cenach na głównym placu Palapas odnalazłam jednak naprawdę tanie stragany sprzedające meksykańskie dania. A w weekendowe wieczory to tu odbywają się koncerty i imprezy, przy których tłumy miejscowych tańczą salsę i inne latynoskie tańce. Cancun to ewidentnie miasto kontrastów. Jak i cały Meksyk ;).
Jeśli wybieracie się do Meksyku przeczytajcie też: