Szukając śpiewających ryb w Ukajali

UkajaliW Amazonii nic nie jest proste i nic nie może dziać się zbyt szybko. Nas amazońskie opóźnienia dopadły jeszcze w Limie. Naszym pierwszym celem miała być położona w Amazonii Pucallpa, skąd planowaliśmy udać się w kilkudniowy rejs rzeką Ukajali (przechodzącą następnie w Amazonkę) do Iquitos. Na dworcu okazało się jednak, że wyjechać nie możemy, bo na drodze zaczynał się akurat strajk górników… Wyjazd musieliśmy więc przełożyć na kolejny dzień, licząc na to, że sytuacja się unormuje. I… w końcu udało się! Z dobowym opóźnieniem wyruszyliśmy w dłuuugą podróż do Amazonii (planowany czas przejazdu: 18 godzin).

Górników po drodze nie spotkaliśmy, były za to góry i spore wysokości, dochodzące do 4800 metrów. Od wybrzeża, przez góry, znaleźliśmy się w Droga do Pucallpytropikalnym obszarze selwy. Ten ostatni, dżunglowy odcinek drogi jest nie tylko ciekawy, ale ponoć też dość niebezpieczny. Pierwsze niebezpieczeństwo stanowią obsuwiska i zalania drogi – podobno dość powszechne w porze deszczowej, która to się właśnie zaczynała. Drugie i równie poważne zagrożenie to napady przez uzbrojone grupy na pojazdy. Dlatego też już na początku w naszym autobusie zjawiła się obstawa policyjna. Na szczęście żadna interwencja nie była konieczna i pewnie bez większych problemów dotarlibyśmy do Pucallpy, gdyby nie to, że… na dwie godziny przez dotarciem do celu autobus postanowił nam się zepsuć. Oczywiście obsługa twierdziła, że za 15 minut zostanie naprawiony… I tak w kółko, dywagując nad silnikiem powtarzali to samo… aż ostatecznie się poddali i postanowili wezwać mechanika. My jednak zamiast czekać na jego przyjazd, złapaliśmy inny przypadkowy autobus do Pucallpy, a nasza podróż i tak wydłużyła się już o kilka godzin.

Oczekiwanie w Pucallpie

Miasto moto-taxiPierwsze wrażenie z Pucallpy: gorąc, jakiego jeszcze w Peru nie widziałam! Drugie wrażenie: na ulicach całe multum tzw. moto-taxi (coś w stylu azjatyckich tuk-tuków). Trzecie wrażenie: miasto nie tylko nie jest tak brzydkie, jak to niektóre przewodniki opisują, a wręcz jest bardzo przyjemnym miejscem do spędzenia czasu – promenada nad słynną Ukajali, przyjemne deptaki w centrum, bardzo zadbany główny plac.

Jako że to jednak nie miasto było naszym głównym celem, a rejs ową Ukajali aż do Iquitos, to kolejnego dnia z samego rana udaliśmy się do portu szukać statku tam zmierzającego. Zarekomendowano nam firmę Henry jako najbezpieczniejszą (podobno na inne statki znacznie częściej napadają rzeczni piraci). Szczęśliwie dość szybko znaleźliśmy statek o Zaladunek w porciewdzięcznej nazwie „Henry 10”, który to na dodatek miał wypłynąć jeszcze tego samego dnia pod wieczór. Szczęśliwi wpakowaliśmy się więc do środka, rozwiesiliśmy swoje hamaki na wyjątkowo jeszcze pustej przestrzeni „sypialnej”, zapłaciliśmy za rejs (100 soli za 3-4-dniowy rejs z wyżywieniem :D) i… zostaliśmy poinformowani, że jednak nie uda się wypłynąć tego samego dnia, bo pojawiły się jakieś problemy z załadunkiem. Statki, które pływają na tym obszarze nie są bowiem zwykłymi statkami pasażerskimi, a przede wszystkim transportowymi. To nimi dostarczane są towary do pozbawionego drogi dojazdowej Iquitos oraz do innych mniejszych miejscowości. Na statkach można więc znaleźć samochody, traktory, meble, towary spożywcze… Na pasażerów zwykle już za dużo miejsca nie zostaje. Dopóki statek nie będzie zapakowany do granic możliwości, dopóty nie może wyruszyć. A nam nie pozostało zatem nic innego jak oczekiwanie cierpliwie na wypłynięcie.

Dodatkowy dzień przeznaczyliśmy na wizytę w okolicach pobliskiej laguny – Laguna Yarinacocha. Moje nadzieje na kąpiel w jeziorku zostały szybko rozwiane przez spojrzenie na mało zachęcającą, niezbyt czystą wodę przy brzegu. Zamiast tego był więc spacer po dość chaotycznym miasteczku i lokalnym targu oraz podziwianie jeziorka z perspektywy łódeczki. Mimo wszystko spędziliśmy więc całkiem przyjemny dzień przed pierwszą nocą na statku.

A noc ta, mimo że jeszcze nie w podróży, łatwa nie była. W strasznej duchocie, stłoczeni na hamakach w tłumie innych osób (wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że kolejnego dnia będzie ich o wiele wiecej!), przy muzyce grającej przez większą część nocy – zbyt przyjemnie się nie śpi ;).

Statek Henry 10W końcu nastał jednak, jak mieliśmy nadzieję, dzień wypłynięcia. Jak rozeszło się na mieście, że faktycznie mamy niedługo wyruszyć, zaczęło się schodzić jeszcze więcej miejscowych, rozwieszających swoje hamaki wszędzie, gdzie tylko był jakiś skrawek wolnej przestrzeni (w tym w przejściach do łazienek) i nasz statek zaczął już przypominać moje wyobrażenie obozu dla uchodźców. Pomału kończono też załadunek towarów.

I, gdy nie było już więcej miejsca na cokolwiek, udało się Burza nad Ukajaliwypłynąć! O godzinie 15, zamiast godziny 18 dnia poprzedniego, czyli z jedynie 21-godzinnym opóźnieniem :D. Oczywiście ledwo wyruszyliśmy, z pięknej słonecznej pogody, zrobiła się spora ulewa i wichura, mieliśmy więc już mały przedsmak amazońskich atrakcji. Na szczęście nie trwała ona długo i to dzięki  niej podczas pierwszej nocy płynięcia dało się normalnie spać – powietrze zrobiło się bardziej rześkie i nawet ogromny tłum nas otaczający przeszkadzał już trochę mniej.

Statkowe życie

UkajaliDni na statku mijają powoli i spokojnie. Czas odmierzany jest przez pory posiłków. Dzień zaczyna się zwykle dość wcześnie. Ludzie zaczynają krzątać się już około godz. 5.00, a o ok. 6. wydawane jest śniadanie. Obiad dostajemy w okolicach południa, a kolację około 18. Posiłki nie są co prawda zbyt porywające (na śniadanie owsianka, na obiad ryż z platanem i małym kawałkiem kurczaka, a na kolację zupa), ale i tak przyzwoite, zwłaszcza zważając na fakt, że są wliczone w cenę biletu.

Brzeg UkajaliCzas między posiłkami spędza się z książką w hamaku albo wpatrując się w brzeg rzeki. A zajęcie to w swej prostocie jest też niezwykle ciekawe. Możemy podziwiać drzewa, drzewa, drzewa i jeszcze więcej drzew :D. A tak na serio, to w wielu miejscach Ukajali brzeg nie jest aż tak dziki jak można by się spodziewać. Jest sporo zielonych terenów, krzewów i lasów, ale przy brzegach raczej gęstej dżungli nie zaobserwujemy. Zwłaszcza w okolicach bliższych Pucallpie i Iquitos sporo jest plantacji bananowych i wykarczowanych obszarów.

Sprzedawcy czekajacy na nasz statek
Sprzedawcy czekajacy na nasz statek

Pojawiają się też mniejsze i większe osady, a największym urozmaiceniem dnia są postoje (jeden czy dwa dziennie) w miasteczkach przy brzegu. Za każdym razem na pokład wchodzi kilkunastu sprzedawców (w tym często dzieci), obchodząc go kilka razy i wykrzykując, co to właśnie nam oferują. Do wyboru mamy napoje, słodycze, lody, lokalne owoce (m.in. przypominające skorupiaki i niezbyt smaczne, ale niezwykle tu popularne „aguaje”), platany (niestety okazuje się, że w dżungli nie tak łatwo o kupienie tych normalnych, przeznaczonych nie do gotowania, a do jedzenia od razu), ryby, a nawet całe zestawy obiadowe popakowane w foliowe torebki. Krzyki sprzedawców są zwykle podobne do siebie i dość zabawne. Wchodząc na statek informują zawsze z takim samym melodyjnym zaśpiewem: „Hay aguaje” (Jest aguaje), „Hay pescado” (Są ryby), „Hay gaseosa” (Są napoje gazowane) itp.

Swoją drogą, co bardziej przedsiębiorczy pasażerowie też często uskuteczniają tu swoje biznesy, sprzedając na statku słodycze czy owoce. Jest nawet „salon kosmetyczny”, czyli pani z zestawem lakierów, oferująca manicure :).

Osada nad UkajaliPrzystanki w miasteczkach mają też niestety to do siebie, że często dopakowują się tu kolejne osoby. Nawet jeśli na którymś postoju się nieco uluźni, możemy być pewni, że na kolejnym znów ludzi przybędzie. Sporą część stanowią podróżujący za pracą miejscowi, często przemieszczając się z całym swoim dobytkiem i z całymi, wielkimi rodzinami. Jest zatem też bardzo dużo dzieci – w tym takich naprawdę malutkich, które wyglądają jakby dopiero wyszły z położniczego. Można poczuć się jak w wielkim żłobku. Mniejsze dzieci płaczą, te nieco starsze biegają, bawią się, pokrzykują. Mimo tego i tak mam wrażenie, że gdyby to polskie dzieci były na ich miejscu, byłoby tu tysiąc razy głośniej (te tutejsze o dziwo aż tak głośno nie płaczą ;)).

P1210299Poza przystankami w miasteczkach, mamy też postoje w różnych innych miejscach – na plantacjach i wsiach, przeznaczone na załadunki i wyładunki towarów. Statek pełni też rolę poczty i do miejsc, w których akurat nie jest planowany postój, a jest jakiś pakunek do dostarczenia, wysyłana jest łódeczka z przesyłką. W ten też sposób dowożeni się pasażerowie do mniejszych osad przybrzeżnych.

To, co dość negatywnie zaskakuje na statku, to to, w jak wielkim poważaniu miejscowi mają tutejszą przyrodę. Mimo że na statku są kosze, prawie wszystko i tak wyrzucają bezpośrednio do rzeki – butelki, papierki, plastiki lądują w Amazonce i nikt nie widzi w tym problemu.

Taki rejs nie jest z pewnością doświadczeniem dla wszystkich. Warunki nie są zbyt „luksusowe”. Poza tym, że czasem ledwo starcza miejsca na swój własny hamak, a ludzie i ich manatki walają się dosłownie wszędzie, nie jest też zbyt czysto i zbyt ładnie nie pachnie ;). Łazienki też nie wyglądają najlepiej, choć trzeba przyznać, że przynajmniej codziennie rano są sprzątane, więc sytuacja bardziej ekstremalna jest dopiero w nocy. Warunki do spania też są różne – grająca muzyka czy jaskrawo świecąca żarówka nad głową nie pozwalają dobrze się wyspać.

P1210269Naszą piecioosobową polską grupą, będąc jedynymi gringos na pokładzie wzbudzaliśmy nieco zainteresowania – przecież nie może być normalne, że ktoś z własnej, nieprzymuszonej woli decyduje się na takie warunki. Wszyscy byli więc bardzo chętni do rozmowy z nami, żeby dowiedzieć się trochę więcej o nas i skąd się tu właściwie wzięliśmy.

P1210141No właśnie – ktoś by mógł się zatem zapytać, po co tak się męczyć z własnej woli, w tym hałasie i chaosie… Odpowiem, że dla tych widoków Ukajali i jej brzegów, dla tych amazońskich zachodów słońca, dla tego najbardziej rozgwieżdżonego nieba na świecie – warto. Co więcej, mi to doświadczenie płynięcia podobało się na tyle, że był to już mój drugi rejs tego typu (dwa lata temu płynęłam z ujścia Amazonki w brazylijskim Belem do oddalonego o trzy dni drogi Santarem).


Wieczorem czwartego dnia podróży nasza Ukajali łączy się z Marañón, a my w końcu jesteśmy na właściwych wodach Amazonki. Niestety jako że zaczynało się już robić ciemno nie byłoTecza nad Amazonka widać różnych kolorów wody z obu zbiegających się rzek. Nie dało się natomiast nie zauważyć, że rzeka momentalnie zrobiła się dwa razy szersza. Byliśmy na prawdziwej Amazonce… a tym samym coraz bliżej Iquitos. W ciemności zaczęła wyłaniać się łuna odległego o 80 km miasta. Wiedzieliśmy już, że prawdopodobnie jeszcze tej samej nocy mamy szansę dopłynąć do celu. I faktycznie – o drugiej w nocy byliśmy na miejscu… Ale o tym, co działo się w Iquitos, to już w oddzielnym wpisie :).

Reklama

8 komentarzy do “Szukając śpiewających ryb w Ukajali

  1. Bajecznie. Warto tłuc sie na drugi koniec świata dla takich widoków. Las, gdzieś ludzie na brzegu. Klimat dżungli. Kiedyś chciałem wybrać się na dłuuuugą wyprawe stateczkiem wzdłóż Amazonki. Ba jakiejkolwiek długiej i szerokiej rzeki. Na razie partnera brak. 😉

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s