„Nie boisz się?” – to jest chyba właśnie to pytanie, które najczęściej słyszy samotnie podróżująca dziewczyna. A szczególnie taka, która jeździ do krajów uważanych za niezbyt bezpieczne. Taką opinię ma oczywiście też spora część państw Ameryki Łacińskiej. A zatem to pytanie słyszę bardzo często i ja. A ja… się nie boję (a przynajmniej z reguły ;)). I proszę… nie każcie mi się bać.
Czytałam kiedyś książkę dość popularnej podróżniczki opisującą jej podróż po niektórych krajach latynoskich. Książka była przepełniona… strachem. Miałam wrażenie, że autorka ciągle się boi, że wszędzie czuje się niepewnie, że ciągle walczy ze swoich strachem. Dla mnie było to trochę utwierdzanie stereotypu, że kobieta w podróży powinna się bać. Ok, podróż może pomóc w pokonywaniu swoich lęków, a strach może być czasem wręcz dobry (może nas przez czymś ostrzec), ale skupianie się na nim niczemu nie służy. Ja bym na pewno z podróży radości nie czerpała, gdybym tak ciągle się bała.
Czy to oznacza, że się nie boję? Owszem, zdarzało i zdarza mi się bać. Były momenty, gdy się bałam, np. wtedy, gdy pierwszy raz wylądowałam w Brazylii (pierwszy kraj latynoski, który odwiedziłam), gdy pierwszy raz jeździłam po niej sama, w końcu bałam się tego, że znowu mnie napadną… Bo tak się złożyło, że przeżyłam w Brazylii napad niczym z filmów: siedziałam przez kilka godzin związana i zakneblowana. Miałam po nim traumę, bałam się, że ktoś mi gdzieś znowu wyskoczy zza rogu, żeby mnie zaatakować. Ale w końcu mi to przeszło. Zrozumiałam, że pewnych rzeczy nie zmienię. Nie mogę nienawidzić całej Brazylii z powodu tego napadu, nie mogę przekreślać z tego powodu wszystkich moich podróżniczych planów. W końcu: nie mogę podróżować w ciągłym strachu. To że się nie boję, nie oznacza braku świadomości zagrożeń. Przestrzegam podstawowych zasad bezpieczeństwa, ale wiem, że wszystkiego nie jestem w stanie przewidzieć, wiem, że podróż może wiązać się z niebezpiecznymi sytuacjami. Czasem wciąż zdarza mi się bać, ale… strach mnie nie paraliżuje… ani też nie staje się bohaterem (nawet drugoplanowym) moich podróży.
Nie lubię też strasznie tego ciągłego łączenia samotnego kobiecego podróżowania ze strachem. Czy to, że podróżuję sama oznacza, że muszę się bać? Tak chyba uważa spora część spotkanych na mojej drodze osób, którzy ciągle o to pytają. Również w Polsce, na prelekcjach podróżniczych bardzo często zadawane mi jest to pytanie. Przez bloga mniej osób się o to pyta, bo… chyba część z nich nie wie nawet o tym, że jeżdżę sama (niektórzy pisząc zwracają się do mnie w liczbie mnogiej ;)). Nie wie, bo nie lubię ani zdziwienia wywoływanego tym faktem, ani sugerowania, że jest to coś godnego podziwu. A ja tymczasem uważam, że samotne podróżowanie nie oznacza wcale jakiejś wielkiej odwagi. Odwagą mogą pochwalić się żołnierze na wojnie, ale nie samotne podróżniczki.
Inny powód, dla którego rzadko mówię o tym, że podróżuję sama jest taki, że podróżując sama tak naprawdę nie jestem sama. Jestem ciągle z miejscowymi, więc ostatecznie samotnie się nie czuję, a sama jestem tylko wtedy, gdy ja tego chcę. To miejscowi są też jednym z tych aspektów, który daje mi poczucie bezpieczeństwa. Mówią, co, jak i gdzie, opowiadają o swoim kraju, spędzają ze mną sporo czasu, czasem prowadzą w niektóre mniej pewne miejsca. A do tego, właśnie przez fakt, że podróżuję sama wielu z nich widzi większą potrzebę pomocy właśnie mi. Bo kto nie pomógłby samotnie podróżującej dziewczynie? Takie biedne dziewczę! To po pierwsze. Po drugie, jeżdżę głównie po krajach hiszpańskojęzycznych. Krajach, które mówią językiem, w którym czuję się pewnie. Wiem, że zawsze się dogadam, że zawsze będę miała, jak poprosić o pomoc. Po trzecie, kraje latynoskie znam już dość dobrze i mimo że różnią się one między sobą, to ja w każdym kolejnym czuję się już jak u siebie.
Może więc łatwo mi mówić, bo mam miejscowych, język i znajomość latynoskich realiów. Obiecuję Wam jednak, że nawet jak w końcu kiedyś pojadę do nieznanej mi póki co Afryki nie będę gadać o strachu. Może i strach dobrze się sprzedaje, ale to nie on powinien być bohaterem naszych podróży. Jeździmy dla ludzi, miejsc, krajobrazów, kultury, ale… nie dla strachu. Samotnie podróżująca dziewczyna nie musi być bojącą się dziewczyną. Nie każcie mi się bać ;).
Więcej o samotnym podróżowaniu czytajcie tu.
Nie podróżuję zbyt często, a jeśli w ogóle, to głównie po Polsce, a mimo to również nieraz słyszałam pytanie: „Nie boisz się jechać sama?” Nawet kiedy,podróżując z mojego miasta studenckiego do domu rodzinnego, zdarzało mi się wybierać wieczorny pociąg zawsze znalazło się kilka osób zmartwionych moją „samotna podróżą” o tak niebezpiecznej porze dla dziewczyny. Przy czym podróż kończyła się koło 23 i trwała trochę ponad godzinę. Osobiście mama wrażenie, że jest sporo ludzi wpadających w panikę, gdy tylko usłyszą o dziewczynie/kobiecie robiącej coś „samotnie”, na własną rękę, bez angażowania ogromnej grupy wsparcia, bo przecież to zbyt trudne i niebezpiecznej dla kobiety. Może chodzi o to, że osoby zadające takie pytania same czują strach na myśl o takich przedsięwzięciach…
Jakkolwiek by nie było fajnie, że dziewczyny się nie boją i robią swoje 😉
Życzę wielu ekscytujących podróży i pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pewnie tak jest – inni czują strach, więc chcą i mnie do niego na siłę przekonać… Również życzę wielu cudownych, tych „samotnych” i tych w towarzystwie podróży 🙂
PolubieniePolubienie
Juz od bardzo dawna nie bylam sama w zadnej dalszej ani dluzszej podrozy, ale bardzo dobrze wspominam moje samotne wyprawy sprzed lat. niektore z nich byly najcudowniejszymi w moim zyciu. W kazdym razie, zgodze sie z tym, co napisalas. Samotna kobieta bardzo czesto spotyka sie z zainteresowaniem i pomoca ze strony miejscowych. bedac w grupie raczej nie mozna na to liczyc, a juz na pewno nie w takim samym stopniu.
PolubieniePolubione przez 1 osoba