Quito jest takim miastem, odnośnie którego mam mieszane uczucia. To tam miałam pierwsze od przekroczenia granicy z Ekwadorem niemiłe przygody. Od razu po przybyciu do stolicy (po wcześniejszej wizycie na Galapagos i na ekwadorskim wybrzeżu) ze smutkiem stwierdziłam, że ludzie nie są tu nawet w połowie tak mili jak w cieplejszym regionach kraju. Zero serdecznej życzliwości, do której przyzwyczaiłam się wcześniej. A na dodatek, co i rusz zmierzanie się z nieco problematycznym i niezwykle długotrwałym przemieszczaniem się przez wybitnie długą metropolię.
Najgorsze nastąpiło jednak pod koniec pobytu w tym mieście. To tu straciłam bowiem całe mnóstwo zdjęć z dotychczasowej podróży (w tym te najpiękniejsze z Galapagos) po użyciu karty pamięci w kafejce internetowej. Tak, wiem, że użycie jej w przypadkowej kafejce nie było najmądrzejszym pomysłem… no ale stało się, nie pomyślałam… A na dodatek… podczas próby odzyskania zdjęć w jakimś miejscowym serwisie chyba uszkodzili mi ową kartę jeszcze bardziej. A na koniec mojego pechowego ekwadorskiego dnia zostałam jeszcze przemoczona do suchej nitki podczas gigantycznej ulewy…
Z drugiej jednak strony były w Quito też lepsze chwile. Było polsko-ekwadorskie śniadanie wielkanocne z genialnym widokiem na całe miasto i była bardzo nietypowa procesja wielkopiątkowa. Czy to ostatnie było takim przyjemnym momentem, to nie jestem pewna, ale na pewno było to ciekawe doświadczenie. Owa procesja była bowiem niezwykle brutalna. Przez miasto przeszły tłumy pielgrzymów w fioletowych strojach, a co gorliwsi (w tym dzieci!) przebrani za Chrystusa nieśli ciężkie krzyże (czasem też te z kaktusa…).
Poza procesjami i innymi wydarzeniami Quito i jego okolice są też warte odwiedzin ze względu na:
- Stare Miasto
Przyznać trzeba, że Quito może pochwalić się bardzo urokliwą starówką. Zachęcające do spacerów uliczki – te spokojne, i te bardziej barowe (z imprezową La Ronda), przyjemne place i placyki (z głównym Plaza de la Independencia czy Plaza San Francisco), kolonialne budynki i imponujące kościoły… Tutejsze Stare Miasto jest jednym z najładniejszych, jakie możemy znaleźć w tym kraju. To też tu odbywa się większość miejskich uroczystości, to tędy przechodzą owe oryginalne procesje (na czele ze wspomnianą procesją wielkanocną).
- Widoki
Nie ulega wątpliwości, że Quito jest niezwykle pięknie położone. Wśród znanych mi latynoskich miast mogłabym chyba nawet zaliczyć je do pierwszej trójki w tej kategorii (za Rio i La Paz). Otoczone z dwóch stron przez góry daje mnóstwo możliwości podziwiania niezapomnianych widoków. Z położonych centralnie miejsc do wyboru mamy wieże Bazyliki del Voto Nacional czy wzgórze El Panecillo (dostanie się tu ze Starego Miasta może jednak, ze względu na mało bezpieczne okolice, wymagać wzięcia taksówki). Imponujące widoki na miasto możemy podziwiać także z miejskich parków – Parque Itchimbia czy olbrzymiego Parque Metropolitano.
- Wulkan
Ale najlepsze z tych widokowych zachwytów czekają nas w drodze na wulkan… na który to też możemy udać się bezpośrednio z Quito. Nowoczesna kolejka linowa (zwana tu Teleférico) zawiezie nas na górujące nad miastem wzgórze Cruz Loma, na wysokość aż 4100 metrów! Panorama Quito oglądana z tego miejsca jest absolutnie genialna i daje wyobrażenie na temat tego, jak bardzo rozciągnięta jest stolica Ekwadoru. Stąd też możemy ruszyć aż na pobliski wulkan Pichincha (prawie 4700 metrów). Szlak prowadzący na szczyt jest bardzo malowniczy i wcale nie jakoś specjalnie trudny (o ile nie dopadną nas problemy z wysokością) i powinien zająć ok. 3 godzin. Mi oczywiście, jako że Quito nie było dla mnie specjalnie szczęśliwe, nie udało się dotrzeć do końca. Nie ze względu na wysokość, ale z powodu burzy, która postanowiła się rozpocząć właśnie w czasie mojego „wulkanicznego spacerku”. Ostatecznie więc całkowicie przemoczona zdecydowałam się zawrócić… A powrót ten, a szczególnie jazda kolejką w czasie owej burzy nie był ani trochę przyjemny (zwłaszcza, gdy dziecko, które jechało ze mną w wagoniku zaczęło popłakiwać i panikować, a jego matka modlić się gorliwie). Ostatecznie jednak jakoś dojechaliśmy ;).
- Równik

Już w dzieciństwie, oglądając programy podróżnicze marzyłam o tym, żeby stanąć na równiku – a konkretnie na tej symbolicznej linie wyznaczając równoleżnik 0. Do położonego tuż koło Quito kompleksu równikowego Mitad del Mundo udać się więc musiałam. De facto znajdują się tam aż dwa kompleksy. Pierwszy z nich jest w miejscu, gdzie 300 lat temu francuska ekspedycja ustaliła położenie równika. To tu znajduje ta najsłynniejsza i najbardziej fotogeniczna linia oraz pomnik równika, w którym mieści się też ciekawe muzeum z różnymi równikowymi interaktywnymi eksponatami (za samo wejście do kompleksu płaci się 3 dolary, a ze zwiedzaniem muzeów jest to już 7 dolarów). Obok jest też całe mnóstwo innych pomniejszych muzeów i ekspozycji, sklepików, kawiarni itp. Jest więc dość tłoczno, chaotycznie i turystycznie…

A tymczasem prawdziwy równik jest 300 metrów dalej. Gdy okazało się, że francuskie badania były mało precyzyjne i owy równoleżnik nie przebiega dokładnie w tym miejscu, stworzono kolejny, już nieco mniejszy, mniej popularny i bardziej ukryty, ale bardziej autentyczny kompleks (i tu też kolejne 4 dolary w plecy ;)). Tu znajduje się kolejna, ta prawdziwa linia i tu wykonać możemy różne doświadczenia równikowe, pokazujące np. jak zachowuje się jajko na równiku ;).
- Market w Otavalo
Otavalo to już co prawda nie Quito, ale znajduje się na tyle blisko miasta (dwie godziny autobusem), że spokojnie możemy udać się tam na jednodniową wycieczkę. Nieduże miasteczko słynie z uważanego za największy na tym kontynencie targu. Owy mercado rozciąga się od głównego placu (Plaza de Ponchos) przez wiele mniejszych i większych uliczek w centrum miasta. Ta część mercado, która znajduje się na Plaza jest najbardziej turystyczna i to tu, oczywiście po ostrych negocjacjach, kupimy standardowe pamiątki (wyroby z alpaki, kolorowe bransoletki, breloczki itp. itd.). Dalej, na mniejszych uliczkach jest nieco mniej komercyjnie – miejscowi szukają ciuchów, butów, sprzętu gospodarstwa domowego… Coś w tym jest, że chyba można znaleźć tu wszystko. Nie nastawiajmy się jednak na to, że będzie bardzo tanio (często możemy kupić tu te same wyroby, co w Boliwii i Peru, ale znacznie drożej). A na dodatek często w sklepach z pamiątkami (a ich też trochę na głównym Plaza jest) możemy kupić dokładnie te same rzeczy nieco taniej niż na straganach… Ot, takie małe kuriozum tego miejsca.
Co by jednak nie mówić, Otavalo jest ciekawym miejscem pozwalającym doświadczyć prawdziwego latynoskiego chaosu, a mnogość towaru przyprawia o zawrót głowy. Warto też udać się na patio de comidas, czyli targ jedzeniowy, gdzie możemy zarówno nakupować egzotycznych owoców, jak i za mniej niż dwa dolary zjeść ogromny, domowy obiad. A jako że jest on kawałek od głównego placu i większość gringos ląduje w knajpach w bardziej centralnej okolicy może zdarzyć się, że będziemy jednymi nielatynoskimi twarzami :).
Quito praktycznie, czyli jak się poruszać:
- Quito jest bardzo długim miastem, przedostanie się więc z północy na południe miasta może zająć grubo ponad dwie godziny. Zależnie od tego, czy do Quito przyjeżdżamy z północy czy południa kraju przyjedziemy na inny dworzec. Największy jest ten południowy – Terminal Quitumbe, gdzie trafimy po wizycie w dżungli, na południowych obszarach górskich (Cuenca czy Quilotoa) czy na wybrzeżu. Północny Terminal Carcelén obsługuje natomiast północne regiony andyjskie (czyli m.in. wspomniane Otavalo). Żeby jednak nie było za prosto, jest też jeszcze trzeci terminal – La Ofelia, również położony na północy miasta i obsługujący podmiejskie okolice (ale nie tylko). Z tego dworca udamy się zarówno do Mitad del Mundo (co zajmie ok. godzinę), jak i do Mindo (dwie godziny).
- Poruszanie się po Quito na szczęście ułatwia całkiem przejrzysty system z Ecovia i Metrobusami, czyli liniami autobusów przemieszczającymi się po bus pasach. Dostaniemy się nimi z centrum do każdego z dworców (nie ma jednego bezpośredniego połączenia z północy na południe). Każdy przejazd w obrębie miasta kosztuje 0,25 USD, a opłatę uiszczamy na stacjach owych busów. W przypadku zwykłych autobusów płacimy po wejściu do pojazdu. Z mojego doświadczenia wynika, że właściwie wszędzie, choć czasem po nakombinowaniu się i po kilku przesiadkach, możemy dostać się autobusem, nawet jeśli miejscowi będą przekonywać nas, że konieczna jest taksówka (przykładowo: żeby dostać się do Teleferico możemy dojechać Metrobusem do położonej blisko centrum stacji Seminario Mayor, następnie złapać autobus jadący „pod górę”, a później kolejny, bezpłatny już busik do stacji kolejki ;)).
[…] klimatem i nowoczesnymi budynkami, tak inne od znacznie bardziej tradycyjnej, położonej w Andach stolicy kraju. Przez wielu turystów pomijane bądź traktowane jedynie jako punkt przesiadkowy na trasie z Peru […]
PolubieniePolubienie