Miasteczka dla gringos idealne

montanita-7– Siedzę tu już od dwóch tygodni. Kapitalne miejsce!

– I co tu robisz przez tyle czasu?

– Plażuję, surfuję, poznaję ludzi, trochę imprezuję, trochę się uczę hiszpańskiego

Siedząc w grupce obcokrajowców, John z Kanady opowiada, dlaczego tak mu się w ekwadorskiej Montañicie podoba. Nie mam wątpliwości, co do pierwszych czterech czynności, które wymienił. Trochę powątpiewam natomiast, jeśli chodzi o ostatnią. Bo jak niby może ćwiczyć hiszpański, skoro w hostelu sami Amerykanie i Niemcy? A przy mojej próbie porozmawiania z nim po hiszpańsku, po dwóch minutach John pyta, czy możemy jednak wrócić do angielskiego.

montanita-2Montañita i podobne jej latynoskie miasteczka, przeze mnie nazywane gringo wioskami są idealną enklawą dla takich Johnów. Znajdą tu hostele z anglojęzyczną obsługą i międzynarodowym tłumem, knajpy z menu w języku angielskim, kluby, gdzie królują zagraniczne hity i biura podróży, gdzie sprzedadzą im gotowe pakiety wycieczek w właściwie każde miejsce, jakie sobie w danym kraju wymarzą.

Owych miasteczek, które tak bardzo upodobali sobie zagraniczni turyści w Ameryce Południowej jest całkiem sporo. Nie wszystkie są takie same. Podczas gdy kolumbijska Taganga objawiła przede mną jedynie swoje turystyczne odbicie, w peruwiańskim Huanchaco poza turystyczną częścią odnalazłam lokalny koloryt: miejscowe targi i knajpki, kryjące się tuż za gringo częścią. Jeszcze inna była brazylijska Jericoacoara, zwana w skrócie Jeri. Niby też turystyczna, a jednocześnie na tyle mała, że wszyscy się tu znają. A hipisowski klimat dodaje jej uroku.

Tak rozsławione przez przewodniki Lonely Planet wioski stały się wręcz obowiązkowymi punktami na szlaku gringo, obejmującym najpopularniejsze miejsca kontynentu. Poza Machu Picchu mamy więc w Peru Mancorę, obok kolumbijskiego Zaginionego Miasta Tagangę itd. Turystyczne wioski i miasta urosły do miana kultowych atrakcji poszczególnych krajów. Ich fenomen za każdym razem mnie zadziwia.

Co daje jeżdżenie po gringo miasteczkach? Pozwala na pewno zwiedzać bez dużego wysiłku – łatwo i przyjemnie. Tylko czy podróżowanie, gdzie wszystko mamy gotowe i pięknie opakowane, pozwala dobrze poznać dany kraj? Bo jak można poznać kraj, przebywając w otoczeniu samych obcokrajowców?

Byłam w kilku gringo wioskach w kilku krajach. Nie mogę powiedzieć, że żadna z nich mi się nie podoba i źle mi tam było. Chodzi raczej o to, że pod pewnymi względami wszystkie one są do siebie dość podobne i w żaden sposób nie przybliżą nam kultury danego kraju. Szczególnie, jeśli śpimy w typowych gringo hostelach i jemy na najpopularniejszych gringo uliczkach. Bo jaka jest różnica między kolumbijską gringo wioską a peruwiańską gringo wioską? W praktyce nieduża.

Chwile odpoczynku w gringo wioskach mogą być całkiem przyjemne. Kiedy chcemy, to leżymy na plaży i regenerujemy siły, kiedy indziej bawimy się i imprezujemy. Do tego korzystamy z szeregu atrakcji – surfing, nurkowanie… Dla każdego coś dobrego. I oczywiście poznajemy inne osoby będące w podobnej sytuacji do naszej, które potencjalnie mogą stać się naszymi towarzyszami podróży.

Sama mam czasem ochotę pobyć w takim miejscu, poznać innych backpackersów. Gdy już jednak do gringo wioski trafię, staram się unikać wielkich hosteli pełnych nastawionych na imprezowanie gringos. Wolę bardziej kameralne tzw. latino hostele, czyli takie, w których zamieszkują głównie Latynosi (przede wszystkim Argentyńczycy, bo ci najwięcej podróżują), szukam położonych poza miastem plaż, które zwykle okazują się najpiękniejsze, a także miejscowych targów i knajp. Ostatecznie jednak dość szybko przekonuję się, że dłuższy pobyt w gringo miasteczku może być nudny. Po dwóch dniach wymiękam i wracam na szlak. W kierunku bardziej autentycznych, latynoskich klimatów.

Gringo wioski od czasu do czasu mogą być fajną odmianą po intensywnym zwiedzaniu. Nie jest jednak dobrze, gdy jeżdżenie po takich miejscach staje się dla nas celem samym w sobie. Bo każdy latynoski kraj oferuje wiele znacznie ciekawszych atrakcji.


Jeśli jednak udajecie się do Ameryki Południowej, warto samemu się przekonać i samemu wyrobić sobie opinię o gringo miasteczkach. Poniżej kilka z tych, które odwiedziłam w czasie swoich podróży:

  • Jericoacoara, Brazylia – niby gringo wioska, ale z nieco innym, bardziej leniwym, hipisowskim klimatem. Położone wśród wydm miasteczko to ledwie kilka piaszczystych uliczek. Zamiast głośnych klubów mamy kilka stoisk z owocową caipirinhą, a do głównych atrakcji należy podziwianie zachodów słońca i obserwowanie pokazów capoeiry na plaży. A do tego, położone w pobliżu laguny mogą pochwalić się plażami o wiele piękniejszymi niż te w mieście.
  • paraty-9Paraty, Brazylia – uwielbiane przez obcokrajowców miasteczko w okolicy Rio. Mimo że większe niż Jeri, Paraty ze swoimi białymi, kolonialnymi domkami i brukowanymi uliczkami wciąż zachowuje przyjemny klimat. Pobliskie plaże można zaliczyć do jednych z najładniejszych w Brazylii.
  • Mancora, Peru – synonim surferskiego raju i mekki imprezowiczów. Uważana za obowiązkowy punkt na gringo szlaku, Mancora mnie osobiście nie zauroczyła. Ot zwyczajne wakacyjne miasteczko z hostelowymi molochami, turystycznymi knajpami i barami na plaży. Na szczęście poza popularnym centrum, w Mancorze znajdziemy też lokalny targ i piękne, iście karaibskie plaże (więcej o Mancorze i okolicach tu).
  • Huanchaco, Peru – mimo że plaże genialne w Huanchaco nie są, to atmosfera miasteczka jest przyjemna: nieco surferska, nieco hipisowska. Sporo tu miejscowych barów, latino hosteli, a imprezy nie są zdominowane przez europejski tłum (więcej o Huanchaco i okolicach tu).
  • Montañita, Ekwador – ekwadorski odpowiednik Mancory, chyba jeszcze większy i bardziej popularny niż peruwiańskie miasto. Mnóstwo klubów, międzynarodowych hosteli, szkół surfingu, do tego niezbyt piękna plaża i… totalnie nie mój klimat.
  • Taganga, Kolumbia – malutkie miasteczko, które żyje właściwie samymi turystami. Hostele, bary, kluby, szkoły nurkowania… Plaże w mieście są takie sobie – aby dostać się do tych najładniejszych musimy przejść spory kawałek za otaczające miasto wzgórza.
Reklama

6 komentarzy do “Miasteczka dla gringos idealne

  1. My staraliśmy się omijać takie miejsca, bardziej nas ciągnęło do klimatu latino. Zaskakujące, a może nawet nie jest to, że w wielu dużych miastach generują się też całe gringo dzielnice.

    Polubienie

  2. Gdybym już dotarła w te wszystkie upragnione miejsca to nie wiem czy często korzystałabym z podobnych rozwiązań, ale przynajmniej raz na pewno. Aby się przekonać czy mi z tym po drodze. Mam nadzieję, że będzie mi dane.

    Polubienie

  3. Nie wiem czy będąc w takich miejscach korzystałabym z podobnych rozwiązań, ale raz na pewno chciałabym spróbować. Aby się przekonać czy to dla mnie. Mam nadzieję, że będzie mi dane, bo destynacje wymarzone.

    Polubienie

  4. Ciekawa forma podróżowania! Niestety to zupełnie nie mój klimat i pomimo miłości do hiszpańskiego i chęci poznawania innych backpakersów raczej nie wybrałbym się do takiej wioski.

    Polubienie

  5. Do „takich Johnów”, to my raczej nie należymy 😉 ale pewnie z ciekawości, choć na chwilę, można by zajrzeć, wyrobić sobie własną opinię. I jak pokazami capoeiry na plaży skusiłabyś myślę Romka, to jednak wolałby pewnie coś bardziej autentycznego, by sam mógł się przyłączyć do rody…;)) Przyznam, że już nie mogę się doczekać, kiedy wrócimy do Ameryki Południowej! ♥

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s